Adam Szostek
Bhote Khosi
Boarderlands
cropp'n'roll
Jacek Brychczyński
longandroll
Nepal
rafting
Bhote Koshi trippin
Rafting w Nepalu, 20 km od granicy z
Tybetem? Damn, czemu nie! Choć moja wiedza odnośnie pontonowych
spływów po rwących rzekach była porównywalna do poziomu
informacji o działaniu mikrofalówki (tzn. klikasz i no... działa...
jakoś), opcja sprawdzenia jak to wygląda na jednej z najbardziej
cenionych rzek świata brzmiała zachęcająco.
Może i miałem pewne opory odnośnie
debiutu na rzece ocenianej jako 4-5 (w skali do 6), ale kurde,
ostatnie kilka dni były ciężką tyrką z nagrywaniem nepalskiej
wersji naszego hymnu Euro, czasem trzeba sobie zrobić wakacje.
Wbiliśmy się więc w busa, który przebijając się przez drogi,
bezdroża i zapory drogowe (nadal strajk) kierował się coraz
bardziej w kierunku himalajskiej dziczy, gdzie początek brała
osławiona Bhote Kosi (w luźnym tłumaczeniu – „siema z
Tybetu”).
To tacy prawie my, bo my oczywiście jesteśmy fajniejsi. Zdjęcie z: www.udnepal.com |
W bandzie naszej pojawiło się nieco
nowych osób, które podzielono na 2 pontony - ten fajniejszy, (czyli
nasz) z dodatkiem Beatrice z Lionu i duńczyka z Danii, obowiązkowo
wspierany przez głównodowodzącego całemu przedsięwzięciu,
którego imię pozostaje nieznane, ale krzyki „forward! Faster! Get
down!” pewnie nie raz ratowały nas od finiszu na skale. Był
jeszcze drugi skład, ale był nudny jakiś, więc oszczędzę opisu.
Przechodząc do meritum – dwa dni
mieliśmy przebijać się przez katarakty o radosnych nazwach takich
jak „Żaba w mikserze” czy „Boże, co robić!?”. Na początek
zapewniono nam widokowy spływ po niższej partii rzeki, gdzie
skupiliśmy się raczej na sprawdzaniu jak to wszystko działa i
podziwianiu okolicy (a było co podziwiać, choć widok wiosek z
kanalizacją ewidentnie w naszą stronę nie zachęcał do kąpieli).
Dzion drugi okazał się konkretnym atakiem na górną partię rzeki,
gdzie sporo się działo, a widoki były dostępne tylko w krótkich
przerwach pomiędzy wyczynowymi odcinkami. Nie obyło się bez akcji
ratunkowej (niepolska część przypadkowo opuściła pokład), kilku
zawieszek na skałach i skakania do wody z pięciometrowych klifów
(tak w przerwie).
dzień 1 - część zapoznawczo-widokowa |
dzion 2 - część rozrywkowo-wyczynowa |
Dodatkowo, na noc podrzucono nas do
Boarderland Resort, miejscówki położonej tak malowniczo, że taki
Jan Matejko by się pociął z zachwytu (on w sumie z pejzażami za wiele wspólnego nie miał, ale może w tle by wstawił jakiegoś Stańczyka czy Grunwald). Himalaje, bananowce, rzeka, tarasy ryżowe, wiszące mosty, kozy posilające się fragmentami krajobrazu - atom po prostu. Dbano tam o nas z całej siły (tzn.
była ciepła woda) i gdyby nie trzeba było wracać to pewnie i
byśmy tam zostali.
widokowo raz |
widokowo dwa |
widokowo trzy |
Long'and'roll camp - wersja economic deluxe |
Ale nie zostaliśmy. W ogóle to czas jakiś
jesteśmy już w Pokharze i też jest tu zacnie. Jak dobrze pójdzie to pokażemy Bhote Koshi w nagrywce, ale jak na razie to się komp obraził i nie wiadomo co z tego będzie.
ps. Jakbyśmy kogoś natchnęli i przejechałby 7 000 km by sobie poraftingować, to polecamy Boarderlands na Thamelu w celach organizacyjnych.
0 komentarze