Long'and'roll raport #1

Meta zdobyta, kółka zatarte, grip uwalony wszystkim co sie przez ostatnie 17.000 km trafilo pod butem... pora nieco podsumowac ten longboardowy bajzel. Zaczynamy od momentu kiedy bylismy młodzi, piękni i bogaci (czyli gdzies tak w połowie kwietnia).
Szybie info jak z deską longboardową dostac się do najbliższej Azji w okolicy i co z tym faktem zrobic na miejscu.


Początkowo postanowilismy pójsc na łatwiznę, ale nie był to najlepszy pomysł...
Wwa - Kato, nie da sie i tyle...
Pózniej bylo juz lepiej, moze z wylączeniem pierwszego plener campu na granicy polsko - czeskiej, podczas którego Pani Pogodynka jasno nam uświadomiła, że nie zamierza nas wspierać i potraktowała nas solidną ulewą. Ostatnie zjazdy na polskiej ziemi, stop do Budapesztu i szybka przerwa na suszenie się u znajomych i okazjonalną walkę z grawitacją. Niestety, Jacek vs Budapeszt 0:1.

Polska - Czechy
pierwsze starcie
pierwszy zajarany małolat
 Mimo dosc malowniczej styki, po kilku dniach ciosalismy dalej, coraz bardziej zbliżając się do granic Europy. Tempo nie było najlepsze, ale za to udało sie posmigac po serbskich autostradach, przekimac na jakiejs bus stacji posrodku niczego i przypomniec sobie skejtowe sztuczki w Sofii. 
noclegownia
popelina
Trochę ruchomego obrazu dla nadania dramaturgii i jestesmy w Azji. Może i nie z najlepszym czasem, ale w dobrym stylu i z niewielkimi obrażeniami ciała i portfela.


Istambuł to kozackie miasto na longa. Bez kitu, od cruisingu wzdłuż Bosforu, po slajd sesje na marmurach, ktorych w okolicy dosc sporo. No i czasem sie lokalesi longboardowi trafią, trochę dziwni, ale zawsze swoi.

zwiedzansko
małolaty sie jarają

Azja w tle
lokalna gwiazda
 Dobrą miejscówką jest Grand Bazaar, jednak trzeba poczekac do wieczora, w dzien odpalanie tam deski nie ma najmniejszego sensu, ale mozna się tam w przyjemny sposób zgubic i poszlajac kilka godzin. Co drugi sprzedawca twierdzi, ze jest longowym prosem i jeszcze kilka dni temu zasuwał 120 km/h, jednak jakos słabo im idzie udowadnianie. Nam też słabo szło sprzedawanie dywanów... ale to już inna bajka. Wielka piątka dla Gosi i Okana za wsparcie w tej ciężkiej misji.

herbiszcze
rozkmina
Jako, że czasowo bylismy dosc ograniczeni, za wiele Turcji nie udało nam się zwiedzic i po tygodniu smigania na granicy Azji i Europy uderzylismy na południe do Kapadocji, sprawdzic jak tam wygląda sytuacja z asfaltem. Nie wygladala najlepiej i plan robienia dłuższych tripów w kosmicznych plenerach centralnej Turcji raczej odpadał, ale nieco kilometrów po okolicy się zrobiło. Dzieciaki lokalne mocno sie zajarały kawałkiem drewna z poliuretanowymi kołami, więc trafiły się pierwsze szkółki, chwila sławy w telewizji i takie tam.

chill autostradowy
Goreme spotcheck
tak w zasadzie to jest spoko, ale nad asfaltem muszą popracowac
dobra sesja
zajawkowicze

skejtbicze

przyszłosc tureckiego longboardingu

W wersji ruchomej Kapadocja wygląda mniej więcej tak:



Powrót do Istambułu, jeszcze trochę bujania się po tureckich chodnikach, interkontynentalne podróże piwne i pora było się zbierac dalej. Bliski Wschód był niedostępny, więc nieco oszukując mapę, trafilismy do Nepalu, gdzie wszystko zaczęło się toczyc szybciej i konkretniej. O downhillu w Himalajach i innych takich już niedługo!

You Might Also Like

0 komentarze