Jak sponiewierać się w Azji?
Alkohole świata... (no, w sumie to Azji)
Trzymając się staropolskiej zasady,
która głosi, że dobrze czasem uzupełnić promilaż (Kochanowski
czy inny Mickiewicz o tym pisał, na pewno), wiedząc że alkohol ma
wiele zastosowań, od integracyjnych po zdrowotne, z zapałem
sprawdzamy co lokalesi polewają wieczorami. Oto efekty naszych
dotychczasowych badań.
Miejsce kolejne:
nuda w monopolowym, Laos |
Mekong whiskey – Kambodża
Bliżej niezidentyfikowana ciecz w
cenie 2,5 zł za 0,7 litra. Moc ok 30%. Gruntowne i kilkakrotnie
powielane badania, przeprowadzone na sporej grupie ochotników
wykazały, że jest to wyborne połączenie smaku whiskey i rumu,
idealne do spożywania z colą, dużą ilością lodu oraz limonek,
najlepiej gdzieś na dachu kambodżańskiego hostelu podczas
monsunowej ulewy. Dzień po spożyciu można skreślić z kalendarza.
Chang - Nepal
Himalajskie piwo ze sfermentowanych
nasion musztardowca. Wyglądało groźnie, ale widząc miejscowych, z
zapałem siorbiących z metalowych puszek, do których co rusz ktoś
dolewał gorącej wody, postanowiłem obadać. No... na pewno coś
tam w środku ma promile, ale by wypić więcej niż „kufelek”
jest ciężko. Fermentem wali przeokrutnie, nie pomaga nawet
wciśnięcie cytryny, dla odważnych.
Rice Whiskey - Laos
Butelka z zawleczką a'la Tymbark
urzekła nas od pierwszego spotkania, gdzieś w rozpadającej się
budzie znanej w okolicy jako jedyny sklep spożywczy. Cena niecałe 2
zł za flaszkę, woltaż 45%. Obawialiśmy się dość mocno tego
specyfiku, ale przecież nie może tak być że nic się nie pije
przy ognisku co nie?
Degustacja (5 butelek to chyba
degustacja co nie?), wykazała że nie ma tragedii, serio smakuje jak
whiskey i z kolką wchodzi wyśmienicie. Jako, że ognisko z
białasami dookoła dorobiło się niezłej widowni, a nie wypada by
goście stali bez niczego to też otrzymali odrobinę i bardzo się
cieszyli, a my cieszyliśmy się z nimi i wszyscy byli zadowoleni.
Udało nam się też trafić do fabryki
tego trunku, która wyglądała mniej więcej tak:
Miejsce kolejne:
Bombay Saphire - Malezja
Cud, nie wpisany do kalendarza objawień
tylko dlatego, że Malezja to kraj muzłumański. Niekwestionowany
król ginu, ambrozja z promilami, specyfik chroniący przed malarią,
mistrzostwo designu butelkowego i to w cenie 12$ za litr w strefie
wolnocłowej Langkawi. Czyli niecałe 40 zł za radosne popołudnie
pod palmami.
BeerLao - Laos
Oryginalny czeski lager prosto z Laosu.
Serio. Przed otwarciem fabryki założyciele szkolili się w Czechach
jak dobre bro przygotować. I dobrze zapamiętali lekcje, bo
stworzyli coś co prawie przypomina nasze rodzime, słowiańskie
browary, za którymi mega tęsknimy.
Może Ciechan ani Browar Południe toto
nie jest, ale biorąc pod uwagę okoliczności, nie narzekamy.
Wino na myszach - Malezja
W sumie to whiskey. Nieczęsto jest się
częstowanym takim trunkiem, więc nie było jak odmówić. 15 lat
leżakowania, oryginalne produkty, wyborna nuta zapachowa. Jeden szot
nie zaszkodzi. Fakt, że w środku pływają zakonserwowane małe
myszy nieco odstrasza, ale co zrobić.
Winiak Rubin – Serbia
Napój winopodobny o niesamowitych
właściwościach integracyjnych. Polecony nam łamaną
angielszczyzną przez kilku lokalesów gdzieś w małym serbskim
miasteczku i wspólnie z nimi skonsumowany. Było miło,
sympatycznie, a potem przyszła jakaś inna ekipa i całe miejscowe
towarzystwo zaczęło się solidnie okładać. Gdy zrobiliśmy
szybką strzałę z miejsca akcji, kilku nadal stojących uczestników
zajscia, w tym sympatyczny kolo Milosz, który przed chwilą rozwalił
komuś nos, pomachał nam jeszcze wołając „Dont worry, this is
Serbia ! Bye!”...
Toddy – Indie.
Toddy to taki
bimber z palmy. Niewiele więcej można o nim powiedzieć. Pachnie
jakby coś w butelce z zapałem fermentowało i smakuje jakby w
butelce coś z zapałem fermentowało. Dlatego też dajemy zdjęcie
kozackich krewet z bimbrem w tle, bo krewety były lepsze niż napój.
Bia Hoi - Wietnam
Wietnam, bliżej nam nieznanych powodów, słynie z najtańszego browara na świecie. Za szklanice wychodzi ok 40-70 gr. I to nie sklepowo ale z kija. Lokalesi potraktowali ten dar słusznie i co jakieś 300 metrów można zalec na miniaturowym stołku i strzelić jedno lub trzy, przy okazji ucząc się nowych słówek po wietnamsku. Żadnych nie pamiętamy, ale piwko i tak było dobre.
Siedzimy w Rosji, zaraz zacznie się kolej transsyberyjska przez 7 dni, więc post na pewno będzie kontynuowany.
Wątroby w gotowości!
Mała prośba do
wszystkich czytelników. Gdy już wrócimy, a w zasadzie to już
krócej niż dłużej do naszego pojawienia się na terenie III RP,
to będziemy chcieli sobie przypomnieć smaki Ciechana, porterówki,
wódy na szoty, wina, ginu Lubuskiego, piwek na plaży i wielu innych
specyfików (tylko nie naraz). Będzie to niezbędne dla naszego
zdrowia fizycznego i psychicznego, nie wspomijając o tym, że trochę
tęsknimy za tymi wszystkimi papyrami, których już prawie pół
roku nie widzieliśmy.
0 komentarze