Telenowela „在塔的房子帶” produkcji chińsko-argentyńsko-polskiej, prosto ze
stolicy Państwa Środka. Lepsze niż „Seks w wielkim mieście” i
„Lost” seria 4 (a może i nie, nie oglądałem). Wyśmienita obsada, niesamowita sceneria, rewelacyjne efekty specjalne, sporo longboardingu. Za fabułę nagród nie będzie, ale generalnie to da się przeżyć.
W rolach głównych:
Sebas – argentyńska jednosobowa
agencja rozrywkowa. Podróżnik, żongler, magik, fotograf, filmowiec, DJ.
Chwilowo uziemiony w podróżach z racji przejęcia większości
dobytku przez niecnych mieszkańców Mongolii. Obadajcie w wolnej chwili www.sebastianvila.com.ar , powala.
Gucci – piękniejsza połówka bandy
argentyńskiej. Trzyma krótko Sebę i potrafii przygotować
najlepsze gnocchi w promieniu 5 000 km.
Brad the handsome –
najprzystojniejszy z 1,4 mld chińczyków.
od lewej ekipa Argentino, Brad the handsome, Mankey Man, goście i mizeria |
W dalszych rolach: Mankey-Man (Chiny), Maria (Algieria), Rama (Maroko), Ele (Rumunia), Turkish Guy (wiadomo), Harry (USA-Chiny) i inni.
Ciężko w sumie podsumować co się
działo przez te 14 dni. W ogóle to mieliśmy w Pekinie spędzić
max tydzień, zgarniając na szybko wizy do Rosji, ale z bandą zgraliśmy się
wybornie i wyszło tego trochę więcej. Co prawda 13 milionowa,
betonowa, przykryta smogiem metropolia jest jednym z ostatnich
miejsc, gdzie chciałbym siedzieć tyle czasu,ale dzięki rewelacyjnej multi-kulti bandzie z
naszego 8 osobowego pokoju (raz nawet z 12 osobowym obłożeniem),
nie wiem nawet gdzie się podziały te dwa tygodnie.
Co wieczór
toczyła się bibka lub chociaż długie i poważne rozmowy o przekroju tematów od cycków po kwestie wolności Tybetu. Kilkanaście razy odbyły się też kulinarne pojedynki narodowe (mielone z mizerią
wysoko w rankingu!). Świętowaliśmy znalezienie pracy przez Gucci, wystawę
prac Sebasa, fakt, że Mankey-Man nie został jednak tatą gromadki Mankey-Manów
i kilka innych okazji. Familijnie się bardzo zrobiło i chyba taki chill nam się przydał.
zalegalnia, dzień 8. |
W Pekinie jakby nie patrzeć jest co robić. Zwiedziliśmy kilka miejsc turistiko, godnych uwagi i w ogóle (które często wcale ciekawe nie były) i kilka mocno skitranych (które dla odmiany okazały się super). Z tych pierwszych to udało nam się pociosać na longach po Zakazanym Mieście i placu Tienanmen, co wcale nie było taką łatwą sprawą i zgubić się w tradycyjnej chińskiej dzielni hutongów.Te ostatnie to tradycyjna chińska zabudowa, powoli ginąca wśród wieżowców. Wąskie uliczki i ciekawe bramy do poszczególnych części mają niezły klimat.
łamanie zakazów w zakazanym mieście |
stwór lokalny |
dachowski |
dzielnia |
na longu po hutongu |
brama |
Gdy skończyły nam się główne atrakcje, ruszyliśmy z Dapongiem nieco na peryferia, gdzie trafiliśmy na 798 district - dzielnicę artystów. Na naprawdę pokaźnych terenach fabrycznych otworzono tam kilkaset galerii, w których każdy z zajawką na jakąkolwiek formę sztuki może się zrealizować. Sporo z tego jest mocno kontrowersyjne, np. sklep z ukrzyżowanymi szkieletami raczej by u nas nie przeszedł, ale ogólnie klimat mistrzowski. Nieco przypomina Stocznię Gdańską w wydaniu XXL i milion razy lepiej zagospodarowaną.
sztuka |
park jurajski |
znów sztuka |
wieszak |
taki tam niedzielny 3D mapping |
Wszystko ładnie pięknie, ale pora nam się w końcu było zbierać. Normalnie smutno było momentami, lecz mając nowe wlepki w paszportach i 15.000 km do domu, musieliśmy zagęścić i naszą pekińską familię opuścić.
Agata sie rozmazała ze wzruszenia |
Przed nami dzika północ! Czuć jesień, liście z drzew lecą, mrozy podobno się zaczynają...
0 komentarze