Adam Szostek
Agata Jednacz
cropp'n'roll
Dharamsala
Indie
Jacek Brychczyński
longandroll
longboard
McLeod Ganj
trekking
Tybet
Dharamsala - górskie widoki i imprezowe wyskoki
Po całym tym bajzlu w Delhi
należało na chwilę dojść do siebie, a Dharamsala, małe
miasteczko w górach i schronienie tybetańczyków na wygnaniu,
wydawała się idealnym rozwiązaniem. Było chłodno (czasem zimno),
były widoczki, zaawansowana integracja i w ogóle było fajnie.
I nic mnie nie pogryzło!
I nic mnie nie pogryzło!
Podczas pierwszego skate/long wypadu do
Indii miejscowość okazała się ostoją relaksu, nawet pomimo
pewnych nieciekawych wydarzeń, które może pominę, bo już dawno
minęły. W każdym razie szło tu wybornie odpocząć, co
planowaliśmy i tym razem. Chyba się udało, choć w ciągu kilku
lat miejsce stało się celem wakacyjnych wycieczek hindyjczyków, co
znacznie podniosło poziom hałasu i bajzlu na ulicach. Mimo to
klimat okolicy, kadzidła palone co rano przez naszych gospodarzy,
tybetańska szama (nawet nie wiecie jakie wspaniałe rzeczy potrafią
zrobić z makaronem!), widoczki na lodowce i temperatura znacznie
niższa niż w centralnych Indiach (czyli tylko ok 30 stopni),
sprawiły, że nieco nam się zaległo i nikomu się stąd ruszać
nie chciało.
Wakacje! |
Jako, że okolica nie obfituje w
sensowny asfalt, trzeba było sobie znaleźć jakieś inne zajęcia. Jacek i
Agata aktywnie udzielali się na scenie imprezowo – towarzyskiej, a
mnie naszło na włóczenie się po górach z plecakiem. W każdym
razie każda część bandy naszej reprezentowała godnie, czy to do
późnej nocy, czy pokaźnej wysokości.
Jeśli chodzi o wysokość w m.n.p.m.
to było to tak. Jak widać na załączonej ilustracji nr 1, w tle
jest góra. Dość spora, 4 300 metrów. Z górami bywa tak, że chce
się na nie wejść, niezbyt wiadomo dlaczego, bo to przecież
męczące, niebezpieczne i w ogóle, ale się chce. Ja też sobie
powiedziałem, że tą na tą górę wejdę i przez 2 następne dni
wlokłem się, na przemian marznąc (w nocy było ok 5 stopni) i
padając z gorąca, w kierunku szczytu. Co prawda w trampkach nie
dało się zbytnio wejść wyżej niż 3 600, czyli do punktu zwanego
Lahes Cave, ale ta wysokość, w połączeniu z dość pokaźnym
lodowcem i totalnym zmęczeniem materiału, była w pełni
satysfakcjonująca. Widoczki okazały się takie jak na dole, tylko
że odwrotne, tzn miasto było małe, a góra duża. No i wszystko
dookoła prezentowalo się niczym szwajcarska łąka na wiosnę
(kwiatki, kozy i takie tam).
widok za milion dolarów (w sumie to 2 500 Rs) |
kuzy |
szwajcarska łąka |
Lahes Cave |
Po powrocie nastąpiła seria
niespodziewanych spotkań (np. z Sebastianem niemiaszkiem, którego
poznaliśmy w Turcji i który lądem jechał do Indii), w których
66,6 % naszej brygady aktywnie udzielało się do rana, a 33,3 (czyli
ja), dochodziło do siebie i odsypiało. Następnego dnia całą
bandą zrobiliśmy jeszcze wypad nad strasznie widokowy wodospad,
gdzie mogliśmy podziwiać tandetny zachód słońca (nie zmienia to
faktu, że był piękny, ale wiecie, te wszystkie czerwienie, mgły
nad górami itp., mało oryginalne).
Agata... kulturalnie |
spadająca woda, czyli wodospad |
szczyt bezguścia |
Przed nami powrót do gorąca, powrót
do questów i chaosu hinduskiej ulicy, nie będzie lekko, ale
zaczynamy wypad na południe. Pierwszy przystanek – złota
świątynia w Amritsar!
Tak na koniec. Kwestia Tybetu i praw człowieka to temat dość długi i ciężko byłoby go tu wpasować, lecz myślę, że całą bandą polecamy dowiedzieć się czegoś, bo warto. o!
A TUTAJ jeszcze trochę zdjęć od Jacka
Tak na koniec. Kwestia Tybetu i praw człowieka to temat dość długi i ciężko byłoby go tu wpasować, lecz myślę, że całą bandą polecamy dowiedzieć się czegoś, bo warto. o!
A TUTAJ jeszcze trochę zdjęć od Jacka
1 komentarze
"bezguście czy też nie, ale fajne - no nie?"
OdpowiedzUsuń