Adam Szostek
Agata Jednacz
Amritsar
Atari
cropp'n'roll
Golden Temple
Indie
Jacek Brychczyński
longandroll
longboarding
mural
Pakistan
streetart
Duże, złote i świeci - Amritsar
Indie kojarzą Wam się z dostojnymi
ludźmi w kolorowych turbanach, orientalną architekturą i
(względnym) spokojem? FAAAIIL!!! To w 96,8% chaos drogowy, wąsaci
faceci w koszulach, dziwnie kiwający głowami i traktujący cie jak worek
dolarów, kobiety (czasem też wąsate) chcące koniecznie wyciągnąć
kilka rupii i dzieci (wąsy niestwierdzone), pytające się czy dasz
im kasę. Na szczęście na mapie tego kraju jest kilka wyjątków – np. taka świątynia
w Amritsar.
Co prawda powrót z gór do
przedmonsunowej rzeczywistości zabolał, 45 stopni przypiekło, a
pył, smród i brak przepisów na ulicach szybko wyczerpały
nagromadzone w Dharamsali i okolicach zapasy cierpliwości, ale
staraliśmy się, naprawdę się staraliśmy, bo było gdzie się
pokazać. Złota świątynia w Amritsar to miejscówka naprawdę
robiąca wrażenie – nie dość, że główna budowla, w której
jest przechowywana święta księga Sikhów jest pokryta prawie toną
złota i szlachetnych kamieni (i całodobowo błyszczy jak szalona),
to jeszcze dookoła powstał konkretny kompleks, gdzie mogliśmy się
zatrzymać i spędzić dni parę.
Za noclegownię służyło nam
dormitorium dla pielgrzymów, gdzie witani są wszyscy, którzy tylko
o kimę poproszą, a za jadalnię czasami ichniejsza stołówka,
gdzie codziennie wpada na ryż i soczewicę do 80.000 osób (!).
Wszystko dzięki głównym założeniom religii Sikhów, wedle której
wszyscy są równi (niezależnie od religii, rasy, płci czy modelu
komórki) każdemu należy się kima i coś do szamy. Oczywiście
jest też sporo wątków pobocznych, które na szczęście mogliśmy
pominąć, bo zakrywanie i nie ścinanie włosów przez całe życie
jest na pewno nieco uciążliwe...
blaaaask |
kolo |
stołówka |
śniadanie |
Niedaleko od Amritsar jest też Atari.
Ale nie ta szalona maszyna, przez którą wielu straciło sporo
czasu, normalnie przeznaczonego na granie w nogę, wspinanie się na
trzepaki i takie tam. Atari to granica indyjsko – pakistańska,
gdzie codziennie odbywa się strasznie powieziona ceremonia
zamknięcia bramy, dzielącej oba kraje. Trybuny są stanowczo
bardziej obsadzone po stronie indyjskiej, gdzie razem z nami oglądało
to ok 5 tysięcy osób (w Pakistanie widocznie aż tak ich to nie
bawi). Zaczęło się niewinnie, od biegów z flagami niesionymi
przez (nie)piękne dziewczęta, potem kuśtykali z nimi
niepełnosprawni (tzn z flagami, nie dziewczętami), a gdy wszyscy znudzili się sprintem na 100 metrów to zaczęła się taka
troche patriotyczna dyskoteka, gdzie każdy mógł się pobująć do
rytmu „Hinduisstaaan zindaabaaar”, czyli „niech żyją Indie”.
Po czasie bliżej nie określonym do akcji wkroczyli groźnie
wyglądający panowie w głupio wyglądających czapkach, którzy co
chwilę próbowali kopnąć się w głowę i tym samym przestraszyć
mieszkańców Pakistanu, ku radości wszystkich zgromadzonych. W końcu
bramę zamknięto i wszyscy poszli do domów...
patriotyzm lokalny |
ministerstwo dziwnych kroków |
Serio, całość przypominała trochę
skecze Monty Pythona i utwierdzała w przekonaniu, że Indii po
prostu się zrozumieć nie da... nie da i już.
Aaaaaa – od kilku dni w centrum
Amritsar można podziwać mural wykonany przez Agatę, która z
zapałem cieła, kleiła i kłóciła się z lokalnymi sprzedawcami
farb o ceny. Wyszedł spoko i na dniach się pochwalimy video.
nielegal po hindusku |
2 komentarze
To jest ten styl ! tak trzymać !
OdpowiedzUsuńJPS
Czy "ten styl" odnosi się do stylu pisania czy życia ?
Usuń