W sumie „Goodbye Vietnam” też.
Ekspresowo – Moto-sajgon w Sajgonie, sajgonki w Sajgonie. Sufit w
pociągu. Bia Hoi w Hanoi. S(a)panie w Sapa. Na koniec Jezusek i cycki, tak by przyciągnąć czytelnika.
Niestety, tajming nas goni
przeokrutnie, więc Wietnam potraktowaliśmy przelotowo. Po
dojechaniu do Sajgonu mieliśmy 3 godziny, które zagospodarowaliśmy
na rzucenie się w rzekę skuterów i pośmiganie na deskach po
okolicy, zjedzenie prawdziwych sajgonek w Sajgonie i kupienie biletu
do Hanoi. Pozostałe 20 minut obijaliśmy się, bo kiedyś trzeba.
Sajgon, 15:45 |
Sajgon, 16:28 |
Obijaliśmy się także (tzn, głównie
ja, głową) o dach kuszety w pociągu do Hanoi. Fisz miał kawałek
„30 cm ponad chodnikami”, a nad moją leżanką niewiele wyżej
był już sufit. Super było. Tylko 35 godzin.
Sajgon 18:26 |
Hanoi przywitało nas bladym świtem,
który poświęciliśmy na ubranie się w to co ładnego nam zostało
i kolejny wypad do ambasady po wlepkę umożliwiającą wjazd do
Chin. Tu na szczęście wszystko poszło sprawniej niż w Kambodży i
nie wymagano od nas np.100 dolarów na każdy dzień pobytu w CHRL
(i dobrze, bo tyle nie mamy nawet na tydzień). 4 dni i nasze
słowiańskie papyry powinny cieszyć się nowymi wizami w
paszportach. Fakt ten należało celebrować, więc udaliśmy się do
lokalnej pijalni złocistego trunku, znanej jako Bia Hoi,gdzie za 70
groszy można sobie strzelić kufelek (chyba najtaniej na świecie).
Łącznie strzelone było 24 i 3 paczki orzeszków. Koszt – 17, 80
zł, wrażenia bezcenne.
zaczęło się |
Przebierając nogami w oczekiwaniu na
wizę śmigaliśmy po mieście, na longach, na nogach, czasami na
skuterach. Te ostatnie, podobnie jak w Sajgonie, rządzą na ulicach
i wg mnie to wygląda jakby na jednego mieszkańca przypadało 5
jednośladów. Skuterowe szaleństwo. Pełna anarchia, zero
przepisów, skutery wożące na bagażnikach inne skutery, skutery
jeżdżące po parkach, skutery na torach kolejowych, skutery
wszędzie.
hell on wheels |
amatorka |
zwiedzańsko |
więcej zwiedzańska |
ciężkie życie na torach |
monotematycznie, znów browar |
Co do Europy – w ogóle Hanoi ma taki
ciekawy klimat, gdzieś pomiędzy Paryżem a Pragą, tyle że ok 15
tysięcy kilometrów od każdego. No i Azja się czai za rogiem, jak
się tylko zejdzie z uliczek z małymi kamienicami. Czai się z całej
siły. Na starym mieście szczególnie.
Co do klimatu – jesień jest! Meeen,
z 15 stopni, zimność, wiatr zimny wieje, liście z drzew lecą,
czuć że wracamy do domu.
meblominiaturyzacja |
herba jak widać |
chill generalny |
pozdrowienia z Paryża |
Pozdrowienia z Hanoi |
jeziorak |
Gdy nasze paszporty zostały ozdobione
nowymi naklejkami, z totalnie nowymi szlaczkami, ruszyliśmy w stronę
północną, lecz nie śpiesząc się zbytnio i po drodze wpadając
na chwilę do Sapy, górskiej miejscowości blisko granicy z Chinami.
Sapa to takie nasze Zakopane, tyle że zamiast górali są
Hmongżanki, zamiast pastwisk tarasy ryżowe, a zamiast ciupag dziwne
spinki do włosów.
Hmongżanka multicolor |
Tam dopiero oberwaliśmy pogodowo.
Leje, zimność totalna, zamiast pokazywanych na zdjęciach
błyszczących w słońcu tarasów ryżowych były moknące w deszczu
tarasy ryżowe, a my pośrodku, drepczący po czymś co kiedyś było
ścieżką, ale obecnie stało się bagnem. Droga była co prawda
niedaleko, ale zachęceni przez dwie Hmongżanki, panią Ji i panią
Su bodajże, przeszliśmy się z nimi do ich wioski, prowadzeni przez
pola, lasy i jeden wodospad. Widoczki dookoła powalały, deszcz
zalewał, błoto przelewało się w butach, a panie miały z nas
niezły ubaw, bo miały kalosze i parasole. A tak w ogóle to Sapa w
deszczu prezentuje się tak:
ryż z daleka |
z bliska |
z bardzo bliska |
skolowane dziecko (za dużo ryżu) |
wiejskie plenery |
wiejskie zagrody |
przewodniczki samozwańcze |
obiecane! |
0 komentarze