Jaba Katman duuuu

Minęły dokładnie trzy tygodnie od kiedy zaczęliśmy toczyć się w dół mapy. Postanowiliśmy pozostawić zatem Europę prawie trzy tysiące kilometrów za sobą i od wczoraj aklimatyzujemy się w stolicy Nepalu, gdzie na wysokości ponad 1300 m n.p.m. musieliśmy przestawić zegarki o trzy godziny  i czterdzieści minut do przodu. Dziś był drugi dzień strajku, ale jutro ma być już dobrze, bo w końcu do trzech razy sztuka... 

Air Arabia choć bez żadnych udogodnień w postaci jedzenia czy darmowych drinków sprawnie przewiozła nas i longboardy na miejsce. Zbliżając się do celu mogliśmy dojrzeć doliny z tarasami uprawnymi na górskich zboczach, a coraz bardziej wyraźny obraz zabudowań miasta między którymi ciężko było dopatrzeć się choćby jednego "zgrabnego" budynku nasuwał tylko jedną myśl: Welcome to Asia!


Wspomniany strajk miał spowodować utrudnienia w komunikacji, ale sądząc po ilości nagabujących nas taksówkarzy nie dotyczył on turystów. Właściwie nie do końca udało się ustalić czego dotyczą rozruchy, ale jest to forma tradycji w Nepalu. Kilka rozkrzyczanych grupek za oknem o poranku, zamknięte sklepy i znikomy ruch uliczny czyli nic lepszego przydarzyć się nie mogło aby poodpychać się na deskach wokół miasta. 
W poszukiwaniach Dhurbar Square -skupiska świątyń, zabłądziliśmy nieco, ale tak to już bywa kiedy zawsze na rozwidleniu wybiera się drogę z górki. Zapoznaliśmy za to tutejszą młodzież i dowiedzieliśmy się, że z powodu podążania za trendami mody nazwanej u nas pewnie hipsterskiej tudzież emo lub emohipsterskiej (nie wiem, nie nadążam), mają problem ze znalezieniem pracy. W związku z tym w wieku 18 lat, jak domniemam z braku pieniędzy na studia, spędzają czas w swoim gronie pod sklepem.
Mieszkamy w dzielnicy Thamal, gdzie wszystkie wąskie uliczki przepełnione są wszelkimi "udogodnieniami" dla turystów co w rezultacie natłoku szyldów bardzo upodabnia je do siebie i ciężko było nam odnaleźć się pierwszego wieczora w okolicy. Za to dowiedzieliśmy się jaka jest dolna granica zapłaty za przejażdżkę rikszą i taxi. Zainteresowanie longboardami znacząco wzrosło. Co objawia się mniej więcej tym, że jeśli akurat nie nęka nas żaden sprzedawca szachów, figurki słonia, przewodnik, handlarz marihuany, rikszarz albo bezdomny to na pewno ktoś bardzo chce stanąć, przejechać się, dotknąć, pokręcić kółkiem albo dowiedzieć się ile kosztuje longboard. 
Miły jegomość z którym miałem okazję zagrać na lokalnym smyczkowym instrumencie  tzw. Sarangi. Oczywiście pokaz był typowo marketingowy, a jak wiadomo marketing dźwignią handlu ;) 
Wjazd do Azji to także zapachy i smaki, które na bieżąco będziemy sobie przypominać i wzbogacać nowymi doznaniami. Na pierwszy ogień poszły pierożki momo, indysjkie samosy, herbata masala z mlekiem i przyprawami, zawijany placek z jajkiem z ulicy i oczywiście miejscowy browar. Ten ostatni choć zimny i dobry (np. Everest) to wcale nie tani jak wszystko inne. 
Na ulicach pełno przyjezdnych dziwaków wystrojonych w ciuchy tu sprzedawane, ale niekoniecznie noszone przez Nepalczyków. Wg nas wyglądają dość komicznie i wzbogacamy galerię kolejnymi egzemplarzami aby móc przedstawić wkrótce Quasi-Nepalese Fashion Show. 



You Might Also Like

1 komentarze