Malezja wyspowo

Wyspy to takie wymyślne twory geograficzne, mające sprawiać ludziom przyjemność. Ta teoria może nie sprawdza się w wypadku archipelagu Świnoujścia, ale w Malezji działa doskonale. Wyspy na naszej trasie były dwie, całkowicie różne, ale obie bardzo przyjemne. Na pierwszej testowaliśmy wytrzymałość naszych kubków smakowych, na drugiej... nie robiliśmy prawie nic, i to było absolutnie super!

 

 By trzymać się chronologii zacznę od Palau Penang i miasta Georgetown, które jest gastronomiczną utopią na wschodnim wybrzeżu Malezji. Oficjalnie w pierwszej dziesiątce miejsc do odwiedzenia dla każdego fana streetowej szamy. Sympatyczne domki, raz chińskie, raz kolonialne, są tylko tłem do tego co dzieje się na ulicach. Wygląda jakby cała okolica oszalała na punkcie zmiany tak nieciekawych obiektów jak kapusta, soja, krewety czy makaron w kulinarne wypasy. Co kilka metrów coś się smaży, grilluje, piecze lub miksuje chyba każdy rower i motor w mieście ma załączoną mini kuchenkę. Wystarczy podejść, zapytać jednozębnego kucharza co to, nic nie zrozumieć z tego co powiedział, potem zamówić, bo wygląda super (a jak coś wygląda super, to smakowo też jest oka - czasem). Przejażdżka na longu i powtórka...

chawira
kolacjaaaaa!
poh peah!
herba foliowa jest zajawkowa
streetart lokalny
 Po przerobieniu Poh Peah, Chee Chong Fun i kilkunastu innych potraw o dziwnych nazwach przyszedł czas na grande finale wieczoru. Miejsce, znane jako Red Garden, nadawało się na to doskonale – baza wyglądała na lokalną miejscówkę rozrywkowo-kulinarną, gdzie w centrum zespół złożony ze skośnookich dziewcząt w przykrótkich sukienkach śpiewał „California dreaming” po malezyjsku (sic!), a dookoła kilkuset ludzi nurkowało w talerzach z różnymi ciekawostkami
Wybór padł na owsiankę na żabie. Co ciekawe, zawsze jak się je coś co np. ma ponadprzeciętną liczbę odnóży, rechocze, wije się lub jest obślizgłe (albo wszystko na raz), mówi się, że smakuje jak kurczak (tak w odruchu samoobrony). Ale żaba serio smakuje jak kurczak, może taki co za dużo tarzał się w mule, ale kurczak... serio!

żaba z gara
Po dwóch dniach (w moim wypadku jednym, ale bardzo aktywnym) pora było zmienić scenerię. Udało nam się przetrwać kriokomorę na promie, na którym załoga notorycznie próbuje zamrozić pasażerów przy pomocy klimatyzacji, i bez większych odmrożeń dotrzeć do Palau Langkawi.
Wyspa ta (w sumie 99 wysp) to nagromadzenie takich elementów krajobrazu jak palmy, biały piasek, szafirowa woda i niebieskie niebo. Całokształt zachęca do położenia się pod pierwszym, po czym wejścia do trzeciego by nieco się ochłodzić i powrotu na drugi, by pograć we freesbe. Całokształt wykorzystaliśmy w pełni, a nawet troszkę bardziej, bo wyspa okazała się także strefą wolnocłową i nadrabianie braków promilażu szło nam całkiem fachowo. Nadmiar czasu (bo ile można leżeć na plażce) pożytkowaliśmy na tripy longboardowo-autostopowe w okolice dalsze i bliższe, oglądaniu kiczowatych zachodów słońca, imprezowaniu na plażowych bibkach z pijanymi hindusami i przyglądaniu się jak lokalesi sobie radzą z życiem w tak ciężkich warunkach... radzą sobie.

11:15

17:37
19:46
zestaw "wyborne popołudnie" (45 zł)

zwiedzańsko
l'n'r lanczyk


widoczki

No... to tak wyglądają wyspy. Ciosamy do Malezji, gdzie jest ich dużo więcej, ciekawe czy działają podobnie?

You Might Also Like

2 komentarze

  1. Może nie dajecie już rady ..? Trudno, poświęcę się i Was zmienię.

    OdpowiedzUsuń
  2. W "Stacji Sopot" będziesz musiał sporo się "napichcić" by oddać choć minimalnie atmosferę tych miejsc z ich zapachami.
    D.S.

    OdpowiedzUsuń