Zaczynamy powrót do domu! Na trasie
jednak jest kilka miejscówek godnych longowej eksploracji, a okolice
Guilin są chyba na szczycie tej listy. Rejon szalonych formacji
skalnych mial nam zapewnić chwilowy relaks w plenerze po betonowym
Hong Kongu.Tak w kit to wyszło.
małomiasteczkowosc |
nasza dzielnia |
Pozdrawiamy chinskich geografow i mieszkancow Torunia na Ukrainie! |
szczyt wzgórza po chinsku (tzn w połowie, dalej im sie nie chce wchodzic) |
jednonogi buc grajacy na banjo |
Szczęscie nas nie opuszcza (i dobrze, bo budżet opuścił nas dawno
temu) i udało nam się załapać na kimanie u Kalvina, sympatycznego
koleżki prowadzącego szkółkę angielskiego. Dostaliśmy do niej
klucze i na kilka dni mieliśmy opcje wyra. Co prawda na koniec
zrobiło się mini zamieszanie, bo nawiedziła go rodzina i w tempie
ekspresowym musieliśmy się ewakuować, ale szybko przygarnął nas
kolejny CS, Stephan, którego matka za punkt honoru przyjęła dodanie nam
kilku kilogramów za pomocą wymyślnych (a to w Chinach nabiera
nowego znaczenia), przygotowywanych co chwila potraw. Kalvin, Stephan,
Mamo – dziękujemy!
dom, szkola - 3-6.10.2012 |
My i Stephan |
My, Mama i pies (po prawej, w talerzu) |
Miasto ma ten wielki plus, że z
niewiadomego powodu jest prawie całe w marmurze, co z zapałem
wykorzystywaliśmy, strasząc ludzi na chodnikach. Longi są tu
totalnie nieznane, więc było zabawnie. Trafiliśmy w kilka spoko
miejscówek, ale i tak największe atrakcje czaiły się za miastem.
Planowo chcieliśmy zjechać jak
największy kawałek z Guilin do Yangshuo (ok 80 km), wykorzystując siłę
własnego lewego uda, nawierzchnię o topografii naleśnika i
perfekcję chińskiego asfaltu. W międzyczasie mieliśmy chłonąć
kosmiczne widoki skalnych iglic i raczyć się przebywaniem na łonie
natury. Plan był wyborny, pogoda sprzyjała i bladym świtem, czyli ok 11,
ruszyliśmy. Najpierw łapiąc się skuterów, później kawałek po
autostradzie (na szczęście pustej), potem na mega długiej prostej
pomiędzy wioskami i polami. Mistrzostwo świata.
wymarsz |
autostrada cruisin |
plenerowo |
widoczki |
Do czasu gdy nastąpił kres asfaltu.
I zaczęły się góry.
Złapaliśmy stopa z rybą, później
stopa bez ryby, później szliśmy 10 km i nadal nie było drogi.
Łamiąc bariery komunikacyjne dowiedzieliśmy się, że takowej
nie będzie przez najbliższe 20 km, nie ma żadnego transportu
publicznego i ogólnie to pewnie będziemy spać w lesie. Szliśmy
sobie więc, testowaliśmy grunt pod kółkami, podprowadziliśmy
komuś pomarancze z sadu i poważnie zastanawialiśmy się nad
szałasem. Nie tak miał longboardowy trip wyglądać...
stop pierwszy |
mountainboarding |
Skumulowana Karma zesłała nam jednak
rodzinkę, która zrobiła miejsca w swoim jeepie i nas odwiozła do
wioski 維斯 西塘, a później kolesia o zacięciu Kubicy
z którym zajechaliśmy do mety, czyli Yangshuo, miasteczka, w którym
chcieliśmy spędzić kilka dni. Skończyło się na piwku z
widoczkiem, bo okazało się, że trwa obecnie chiński długi
weekend i ulice przypominają Monciak w wakacje i Krupówki na majówke. Naraz.
wypoczynek na łonie natury w chinskim wykonaniu |
finisz |
full moon party |
Następnego dnia na szybko objechaliśmy
okolicę na rowerach, ale to nie było tak fajne jak trip longowy. Za
miastem było całkiem spoko, ale i tak wszystkie atrakcje przezywaly najazd rządnych wypoczynku chinczykow (korki na drogach, chodnikach, nawet na rzece...)
zrobiliśmy taktyczny odwrót.
nie wiem co napisac, rower |
kolejny z serii landszaftow |
most jakis tam |
samotny rejs w wyjątkowych okolicznosciach przyrody |
Ze stanowczym niedosytem plenerów pożegnaliśmy
Scotta i Mamę, która wypchała nam plecaki różnymi dobrociami i
wrzuciliśmy się w pociąg do Pekinu, a jak tam było to napiszemy
niedługo, jak się net znajdzie.
1 komentarze
Jak na bardzo jesienno mglistą pogodę w Trójmieście to ten wpis jest super ! - bardzo pozytywnie mnie nastawił !
OdpowiedzUsuńDzięki !