Upadki, wzloty i mogoty

Zaczynamy powrót do domu! Na trasie jednak jest kilka miejscówek godnych longowej eksploracji, a okolice Guilin są chyba na szczycie tej listy. Rejon szalonych formacji skalnych mial nam zapewnić chwilowy relaks w plenerze po betonowym Hong Kongu.Tak w kit to wyszło.

 Guilin to taka chińska wioseczka. Prawie milion mieszkańców, ale część z nich posiada tylko jednego Iphone (jak na Panstwo Środka to naprawdę dziwne). Okolica, w jakiej leży, jest jedna z najpiękniejszych okolic w jakie udało mi się trafic. A wszystko za sprawą Pani Geografii i tego, ze cały rejon pokryty jest przedziwnymi iglicami skalnymi, zwanymi mogotami. Powstały one na pewno dawno temu (jak wszystkie kamulce) i nie wiem w jaki sposób, bo pewnie nie uważałem na lekcjach. Ale są naprawdę niesamowicie malownicze.
małomiasteczkowosc
nasza dzielnia
Pozdrawiamy chinskich geografow i mieszkancow Torunia na Ukrainie!
szczyt wzgórza po chinsku (tzn w połowie, dalej im sie nie chce wchodzic)
jednonogi buc grajacy na banjo
 Szczęscie nas nie opuszcza (i dobrze, bo budżet opuścił nas dawno temu) i udało nam się załapać na kimanie u Kalvina, sympatycznego koleżki prowadzącego szkółkę angielskiego. Dostaliśmy do niej klucze i na kilka dni mieliśmy opcje wyra. Co prawda na koniec zrobiło się mini zamieszanie, bo nawiedziła go rodzina i w tempie ekspresowym musieliśmy się ewakuować, ale szybko przygarnął nas kolejny CS, Stephan, którego matka za punkt honoru przyjęła dodanie nam kilku kilogramów za pomocą wymyślnych (a to w Chinach nabiera nowego znaczenia), przygotowywanych co chwila potraw. Kalvin, Stephan, Mamo – dziękujemy!

dom, szkola - 3-6.10.2012
My i Stephan
My, Mama i pies (po prawej, w talerzu)
Miasto ma ten wielki plus, że z niewiadomego powodu jest prawie całe w marmurze, co z zapałem wykorzystywaliśmy, strasząc ludzi na chodnikach. Longi są tu totalnie nieznane, więc było zabawnie. Trafiliśmy w kilka spoko miejscówek, ale i tak największe atrakcje czaiły się za miastem.

Planowo chcieliśmy zjechać jak największy kawałek z Guilin do Yangshuo (ok 80 km), wykorzystując siłę własnego lewego uda, nawierzchnię o topografii naleśnika i perfekcję chińskiego asfaltu. W międzyczasie mieliśmy chłonąć kosmiczne widoki skalnych iglic i raczyć się przebywaniem na łonie natury. Plan był wyborny, pogoda sprzyjała i bladym świtem, czyli ok 11, ruszyliśmy. Najpierw łapiąc się skuterów, później kawałek po autostradzie (na szczęście pustej), potem na mega długiej prostej pomiędzy wioskami i polami. Mistrzostwo świata. 

wymarsz
autostrada cruisin
plenerowo
widoczki

Do czasu gdy nastąpił kres asfaltu.



I zaczęły się góry.


Złapaliśmy stopa z rybą, później stopa bez ryby, później szliśmy 10 km i nadal nie było drogi. Łamiąc bariery komunikacyjne dowiedzieliśmy się, że takowej nie będzie przez najbliższe 20 km, nie ma żadnego transportu publicznego i ogólnie to pewnie będziemy spać w lesie. Szliśmy sobie więc, testowaliśmy grunt pod kółkami, podprowadziliśmy komuś pomarancze z sadu i poważnie zastanawialiśmy się nad szałasem. Nie tak miał longboardowy trip wyglądać...

stop pierwszy

mountainboarding

Skumulowana Karma zesłała nam jednak rodzinkę, która zrobiła miejsca w swoim jeepie i nas odwiozła do wioski 維斯 西塘, a później kolesia o zacięciu Kubicy z którym zajechaliśmy do mety, czyli Yangshuo, miasteczka, w którym chcieliśmy spędzić kilka dni. Skończyło się na piwku z widoczkiem, bo okazało się, że trwa obecnie chiński długi weekend i ulice przypominają Monciak w wakacje i Krupówki na majówke. Naraz. 

wypoczynek na łonie natury w chinskim wykonaniu
finisz
full moon party
Następnego dnia na szybko objechaliśmy okolicę na rowerach, ale to nie było tak fajne jak trip longowy. Za miastem było całkiem spoko, ale i tak wszystkie atrakcje przezywaly najazd rządnych wypoczynku chinczykow (korki na drogach, chodnikach, nawet na rzece...)  zrobiliśmy taktyczny odwrót.

nie wiem co napisac, rower
kolejny z serii landszaftow

most jakis tam
samotny rejs w wyjątkowych okolicznosciach przyrody

Ze stanowczym niedosytem plenerów pożegnaliśmy Scotta i Mamę, która wypchała nam plecaki różnymi dobrociami i wrzuciliśmy się w pociąg do Pekinu, a jak tam było to napiszemy niedługo, jak się net znajdzie.

You Might Also Like

1 komentarze

  1. Jak na bardzo jesienno mglistą pogodę w Trójmieście to ten wpis jest super ! - bardzo pozytywnie mnie nastawił !
    Dzięki !

    OdpowiedzUsuń