Georgetown
Malezja
Penang
Penang czill - część 1
Trochę wsiąkłem w Penang. Trochę dlatego, że niskie chińskie
domki mają sporo uroku, trochę dlatego, że pochowane pracki streetartowe aż się
proszą o ich szukanie, a trochę dlatego że jestem tak obżarty, że nie mogę się
ruszać. No i się nie ruszam.
Penang to taka wyspa, a na niej jest miasto Georgetown. Nie za
wielkie, oczywiście z przeszłością kolonialną, ze sporą ilością ludności
chińskiej (w sumie całe centrum jest chińskie), z dzielnią hinduską, którą jakoś
tak omijam i kilkoma fajnymi miejscówkami poza centrum. Georgetown w ogóle jest
opisywane głównie w superlatywach w stylu, TOP 10 PLACES TO VISIT BEFORE
DIE, BEST FOOD IN ASIA, TOP… FAMOUS…
GREAT… no, koniec słodzenia, ale tak opisywane i w sumie to się z tym totalnie
zgadzam.
Kilka scenek ulicznych, tak dla przykładu:
No, w sumie to czekam na Adama z NaLongu, by połączyć siły
w niecnym planie cruisingu wzdłuż wybrzeża i czekam, zjadłem o jaaaaaa jakie
dobre noodle z ośmiornicą i czekam… sporo jeżdżę, z prądem i pod prąd, nieważne, nawet policjanci się cieszą i machają. Miło z ich strony. Czekając obniżyłem blat by sie lepiej ścigało z rikszami. Jak na razie wygrywam ściganie się. Czekam dalej, czasem sobie z kimś pogadam lub naprawię buty, wyślę pocztówki (takie
coś co się wysyłało by powiedzieć gdzie się jest zanim była opcja check in na
Facebooku). Czekam, przy okazji mieszkam sobie w takim małym domku, który ma fontannę w środku i
tak w zasadzie to wsiąkłem w ten Penang.
Aha, żeby nie było że cały czas miasto, i nie ma błota. Kawałek dalej na wyspie jest park krajobrazowy w którym jest zyliard stopni i wilgotność 43540322% , małpiszony, liany, żółwie i w sumie znów bagno po kostki. Ale to był dobry trip a na końcu była plaża taka jaką zobaczycie na końcu (serio czytacie to do końca?!!!)
A następny post będzie o tym. Też w Penang.
0 komentarze