Adam Szostek
Agata Jednacz
azja
Cameron Highlands
herbata
Jacek Brychczyński
longandroll
Malezja
whiskey
wino
Tea time !!!
Herba, herba, dużo herby! Z
mlekiem, bez mleka, w dziwnych 3 warstwowych drinach i, typowo po
malezyjsku, z lodem w foliowych siatkach. O 5 po południu, o 8 rano, 12 w
południe. W sumie to całodobowo. W Cameron Highlands mogliśmy
nadrobić zaległości w dziedzinie teiny.
W ogóle to nie będę się aż tak rozpisywał bo następny dzień wyglądał mniej więcej tak:
herba z bliska |
herba z daleka |
herba z bonusem |
tapeta windows 2012 |
Nieźle co nie?
Jako, że trip rozwija nas duchowo i
umysłowo, pozwala hartować silną wolę (tak, alkohol jest drogi) i
oczywiście kształci w dziedzinach różnych, to dowiedzieliśmy
się, że herbata tak w zasadzie rośnie na drzewach, które są
przycinane do odpowiedniej wysokości i mogą rosnąć do 150 lat, że
przeciętny malezyjczyk przerabia rocznie 1 kg herby, że zdrowo jest
pić takową i że jak trzymasz skorpiona na prostej dłoni to nie
ukąsi, bo nie sięga. Ot taki bonus na przyszłość. Kwestie robali
pojawiły się dzięki okolicznej farmie motyli, gdzie oprócz tych
skrzydlatych insektów trafiły się też te bardziej przyziemne
poczwary, w tym wyżej wymieniony, a niżej uwieczniony.
trening |
siema! |
Na sam koniec, w moim solowym wykonaniu
(gdyż Jac i Agata pocisnęli dzion wcześniej w drogę), pojawiły
się kolejne wyzwania, tym razem związane z pokonywaniem barier
międzykulturowych. A wszystko przez Trojego, koleżkę z Couch
Surfingu, z którym udało mi się złapać na dość wyczynowe
popołudnie. Mieszka sobie takowy nieopodal i lubi czasem pogadać z
turistami, tym bardziej, że sam sporo się najeździł już i
chwilowo wrócił do domu, pomóc na rodzinnej farmie kwiatów.
Gdzieś pomiędzy przeglądem chryzantem, róż i goździków a
testem jego fryzjerskich zdolności, zostałem zaproszony na rodzinne
party, a zaproszenie opiliśmy o takim oto winem na myszach:
myskey, 15 letnia, black label |
Jak to na rodzinnym,
chińsko-malezyjskim, buddyjsko-chrześcijańskim (niezłe połączenie
co nie?) party z jedynym białasem w składzie, zostałem postawiony
przed kilkoma wyzwaniami, takimi jak jedzenie pałeczkami galaretek z
trawy morskiej (level: expert) i bieganie z aparatem za dzieciakami i
nauka postaw malezyjskiego (dialekt kantoński, którym mówią w
domu mi na szczęście odpuszczono).
Troji i rodzinne zbiory |
Jezusek i łakocie |
solenizant ujeżdża łosia |
Może nie szło mi najgorzej, bo
z rana podrzucono mnie spory kawałek w kierunku wyspy Penang, gdzie
miałem zgrać się zresztą bandy. A co tam się działo, to napiszemy
na dniach.
4 komentarze
I jak ta myskey smakowała? Mam nadzieję, że nie było takich efektów jak w "Misiu" Barei:D
OdpowiedzUsuńSwoją drogą chciałbym spróbować tego trunku. I szacun za skorpiona na łapie:)
nienajgorsza była, blisko jej do whiskey normalnej. To dziwne ale prawdziwe :)
UsuńDobrze wiedzieć na przyszłość:) Bo niezbadane są wyroki Losu i może przyjdzie mi kiedyś takową myskey wypić:)
UsuńCo prawda to prawda - i potwierdzam "szacun za skorpiona na łapie"
OdpowiedzUsuńD.S.