Budapeszt story oraz próba furory i lekcja pokory

Kolejna godzina za węgierską granicą. Utknęliśmy na stacji benzynowej w Serbii. Otwarte 24h i internet za free. Czas spojrzeć 2 dni wstecz.





Przedłużający się pobyt tu najwyraźniej wynika z szczęśliwej passy, która służyła nam po campingowej pobudce na granicy w Cieszynie. Tam też zaliczyliśmy longboardowe przekroczenie jej z sąsiadującej górki, a gdy już poranny rozjazd dobiegł końca w 15 minut złapaliśmy transport tirem do Budapesztu będącego zresztą naszą metą dnia drugiego.
Jakiś czas temu na blogu Franka pojawił się wpis, który doskonale wpasowuje się w historię, którą chce tu przedstawić. W dużym skrócie mówi o pożegnaniach w podróży, a także o tym że nie każde musi być ostatnim…Warto przeczytać TUTAJ.
Z Katą i Kristiną poznałem się prawie 3 lata temu kiedy jako animator hotelowy w Bułgarii dostarczałem gościom sportowej rozrywki. Fajny czas, mnóstwo nowych znajomyści no i co za tym idzie, wspomnianych pożegnań. Dziewczyny są przy okazji jedynymi mi znajomymi osobami pochodzącymi z Węgier. Staram się nie rzucać słów na wiatr. W ten sam sposób podchodzę do słów wypowiadanych przez innych. Dlatego mimo, że znaliśmy się zaledwie tydzień w wakacyjnych okolicznościach nie zawahałem się skorzystać z zaproponowanego przy naszym ostatnim spotkaniu zaproszenie do nich w Budapeszcie. Na szczęście Kata, starsza z sióstr do sprawy podchodzi w ten sam sposób. Tym samym po przejechaniu 500 km spotykamy się na przedostatniej stacji metra linii 3, gdzie obydwaj z Adamem odczuwamy podwyższony poziom kontroli otoczenia widząc kilku bezdomnych i równie popularnych w Polsce "sportowców", którzy z dyscyplinami olimpijskimi niekoniecznie mają do czynienia. Super się widzieć, jeszcze lepiej być już w samochodzie jadącym do naszego miejsca cywilizowanego spoczynku. Szczególnie po zdarzeniach poprzedniej nocy skutkującej wilgotnością naszych namiotów, śpiworów i kilku innych rzeczy. Dalej witają nas Pep i Artur (pupile -ten drugi to dziewczyna), Mama i Kristina. Dostajemy przytulny pokój, dziewczyny uczą się jeździć na deskach, przegrywamy w ping-ponga i zjadamy kolację. Wieczorem odkrywamy przyejmniejsze oblicza miasta w centrum. W klubie przekonałem się, że aparat to atrybut przyciągający dziewczyny. Zapewne myślały, że dzięki mnie znajdą się w galerii internetowej strony klubu. Niestety gwiazdy sobotniej nocy odeszły niepocieszone. W klubie tłok, ceny podobne do polskich, dość szybko zwijamy się na Cytadelę, z której rozciąga się panorama miasta nocą. Piękny widok!
W niedzielę nie jeżdżą tiry, nam ciężko zostawić komfort miejsca spoczynku i miejsca które chcemy odwiedzić. Tym sposobem słoneczną niedzielę spędzamy aktywnie. Najpierw na placu herosów bawimy się na flacie, stawiamy na desce przyszłego adepta longboardu, a Kata zaczyna odczuwać na longu nową pasję.
Dalszy program wycieczki niemniej fascynujący. Podziwiamy Budapeszt w dziennym świetle ze wzgórza, na które dostajemy się wyciągiem narciarskim. Deski wjeżdżają z nami. Pod wyciągiem wzrost adrenaliny zapewniają sobie rowerowcy. Na samym szczycie konsumujemy Langos (langosz), lokalny specyfik. Jest to coś w rodzaju płaskiego racucha z sosem czosnkowym i serem. Świetna przekąska, choć pewnie lepsza z ketchupem :) Podchodzimy pod górkę do wieży widokowej. Zaczynam cieszyć się, że deski wjechały z nami, no bo jak górka to downhill czyli z niej zjazd. Miejsce widokowe po raz kolejny nie zawodzi, czas na zejście tzn. zjazd.

Poza tym, że nikt nie uważał tego za dobry pomysł, dzika fantazja nie została powstrzymana. Jadę, jest szybko. W myśl zasady bezpiecznej jazdy "nie jedź szybciej niż umiesz biegać" już za późno. Turbulencja, trach, pach, ciach… wstaję. Drobne straty wliczone w podjęte ryzyko. Lekcja pokory otrzymana. Fachowa pomoc medyczna w domu i jesteśmy gotowi na ostatnie nocne rajdy nad Dunajem. Weekend na pełnej intensywności zakończony. Poniedziałek 6:30 pobudka. Paradoksalnie stopem start.

Foto album z resztą zdjęć do historii TUTAJ

You Might Also Like

3 komentarze

  1. Rewelacja Panowie!
    Jaca - do Hongkongu się zagoi :)
    Czekam na dalszą relację!!! Pozdro z Poznania!

    OdpowiedzUsuń
  2. Budapeszt mistrz, dziewczyny jeszcze lepsze ;)
    ...a start z granicy w Cieszynie synki.
    Pozdro! :)

    OdpowiedzUsuń