L'n'R pierwsza baza!

Od dni kilku grasujemy po chodnikach, placach, mostach, alejach i ulicach Istambułu - idzie nam to całkiem nieźle, pewnie spory wpływ ma na to fakt, że miasto ma stanowczo bliżej do europejskich metropolii niż azjatyckiej dziczy. Śmiganie na długich deskach nie jest tu żadną nowością, ale... reprezentujemy dzielnie, zarówno w dzień jak i w nocy.


Pierwszy dzion przeznaczony został na szybkie zwiedzanie i turystyczną trasę w rejonach głównych atrakcji Sultanahmed, pełną "hello mister", "very cheap" i takich tam. Na Grand Bazaar mogliśmy podziwiać największy rynek podrób i pamiątek (przykład powinien z niego brać każdy lokalny ryniacz) i dowiedzieć się, że prawie każdy sprzedawca jest longboardowym prosem, ale nie może nam akurat dziś tego udowodnić, spróbować odczekać 2h w kolejce do Błękitnego Meczetu i rzucić okiem na egipski monument, stojący w samym centrum z bliżej nie znanych powodów.




Dalszą eksplorację miasta przenieśliśmy do współczesnego centrum Istambułu - w rejon wieży Galata. Miejsce bardziej przyjazne i z konkretnie wyluzowaną atmosferą. Zameldowaliśmy się w hostelu o standardzie niższym niż zgarbiony pigmej, w towarzystwie Sebastiana i naszego CS przewodnika Mustafy sprawdziliśmy tureckie piwka, szkocką whiskey i ruszyliśmy na podbój okolicy. Okazja do zwolnienia hamulców była nie byle jaka, bo Jackowi wybiło 26 (raz jeszcze 100ka!), godnie obchodzone w lokalnym reagge klubie.Szczegóły wieczoru w niektórych wypadkach są nieco rozmyte, ale zaczęło się to mniej więcej tak:


Kolejne dni upłynęły raczej na spokojnie, bujając się na deskach po okolicy i sprawdzając co ciekawego się kryje za następnym rogiem. Kryje się niemało, lecz mimo wszystko ciężko wczuć się w trip w miejscu które bardziej przypomina czeską Pragę z dodaną dużą ilością meczetów niż azjatycką dzicz. Robimy tymczasowy wypad w plener, ale jeszcze tu wrócimy z misją.



Sporo fotek TUUUUUUUUU.

Adam

You Might Also Like

0 komentarze