Duże, złote i świeci - Amritsar


Indie kojarzą Wam się z dostojnymi ludźmi w kolorowych turbanach, orientalną architekturą i (względnym) spokojem? FAAAIIL!!! To w 96,8% chaos drogowy, wąsaci faceci w koszulach, dziwnie kiwający głowami i traktujący cie jak worek dolarów, kobiety (czasem też wąsate) chcące koniecznie wyciągnąć kilka rupii i dzieci (wąsy niestwierdzone), pytające się czy dasz im kasę. Na szczęście na mapie tego kraju jest kilka wyjątków – np. taka świątynia w Amritsar.
 


Co prawda powrót z gór do przedmonsunowej rzeczywistości zabolał, 45 stopni przypiekło, a pył, smród i brak przepisów na ulicach szybko wyczerpały nagromadzone w Dharamsali i okolicach zapasy cierpliwości, ale staraliśmy się, naprawdę się staraliśmy, bo było gdzie się pokazać. Złota świątynia w Amritsar to miejscówka naprawdę robiąca wrażenie – nie dość, że główna budowla, w której jest przechowywana święta księga Sikhów jest pokryta prawie toną złota i szlachetnych kamieni (i całodobowo błyszczy jak szalona), to jeszcze dookoła powstał konkretny kompleks, gdzie mogliśmy się zatrzymać i spędzić dni parę.

Za noclegownię służyło nam dormitorium dla pielgrzymów, gdzie witani są wszyscy, którzy tylko o kimę poproszą, a za jadalnię czasami ichniejsza stołówka, gdzie codziennie wpada na ryż i soczewicę do 80.000 osób (!). Wszystko dzięki głównym założeniom religii Sikhów, wedle której wszyscy są równi (niezależnie od religii, rasy, płci czy modelu komórki) każdemu należy się kima i coś do szamy. Oczywiście jest też sporo wątków pobocznych, które na szczęście mogliśmy pominąć, bo zakrywanie i nie ścinanie włosów przez całe życie jest na pewno nieco uciążliwe...

blaaaask
kolo
stołówka
śniadanie

 Niedaleko od Amritsar jest też Atari. Ale nie ta szalona maszyna, przez którą wielu straciło sporo czasu, normalnie przeznaczonego na granie w nogę, wspinanie się na trzepaki i takie tam. Atari to granica indyjsko – pakistańska, gdzie codziennie odbywa się strasznie powieziona ceremonia zamknięcia bramy, dzielącej oba kraje. Trybuny są stanowczo bardziej obsadzone po stronie indyjskiej, gdzie razem z nami oglądało to ok 5 tysięcy osób (w Pakistanie widocznie aż tak ich to nie bawi). Zaczęło się niewinnie, od biegów z flagami niesionymi przez (nie)piękne dziewczęta, potem kuśtykali z nimi niepełnosprawni (tzn z flagami, nie dziewczętami), a gdy wszyscy znudzili się sprintem na 100 metrów to zaczęła się taka troche patriotyczna dyskoteka, gdzie każdy mógł się pobująć do rytmu „Hinduisstaaan zindaabaaar”, czyli „niech żyją Indie”. Po czasie bliżej nie określonym do akcji wkroczyli groźnie wyglądający panowie w głupio wyglądających czapkach, którzy co chwilę próbowali kopnąć się w głowę i tym samym przestraszyć mieszkańców Pakistanu, ku radości wszystkich zgromadzonych. W końcu bramę zamknięto i wszyscy poszli do domów...

patriotyzm lokalny

ministerstwo dziwnych kroków

Serio, całość przypominała trochę skecze Monty Pythona i utwierdzała w przekonaniu, że Indii po prostu się zrozumieć nie da... nie da i już.


Aaaaaa – od kilku dni w centrum Amritsar można podziwać mural wykonany przez Agatę, która z zapałem cieła, kleiła i kłóciła się z lokalnymi sprzedawcami farb o ceny. Wyszedł spoko i na dniach się pochwalimy video. 
nielegal po hindusku

You Might Also Like

2 komentarze

  1. To jest ten styl ! tak trzymać !
    JPS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy "ten styl" odnosi się do stylu pisania czy życia ?

      Usuń