Krew, pot i przemoc... Chiang Mai

Chiang Mai to niegdysiejsza stolica północnej Tajlandii. Miasto setek pięknych świątyń, przemiłych ludzi, wspaniałej szamy i... przemocy przez duże P. Łokcie wbijane w czułe miejsca na ciele, ciosy kolanem w nos, piszczele obijające żebra... To mniej więcej kojarzymy z tego, stanowczo przykrótkiego, postoju.
Chcieliśmy dać zdjęcie jakiegoś brutalnego, niskiego kopniaka, ale wiemy że wchodzą tu nieletni, więc jest architektura sakralna
Nic nie poradzimy. Domagaliście się walki naszego reprezentanta z lokalnym mistrzem Muai Thai, więc walka się odbyła. Niedługo po przyjeździe z Bangkoku trafiliśmy do Lanna Muai Thai school, gdzie przemiły starszy weteran prania się na ringu przedstawił nam podstawy tej podobno najbardziej brutalnej ze sztuk walki. Na rozgrzewkę poszło sporo walenia w worki, intensywny trening siłowy i nieco teorii odnośnie obrony. Pod wieczór zaczął się też pierwszy sparing. Barwy biało-czerwone, z dużym C na czole przywdział Jacek, z racji największej masy (choć i Agata wystartowała, tak poza konkurencją). Bohater wieczoru, mający fachowy doping w postaci Argentynki z Dubaju (i oczywiście nasz też) wytrzymał trzy rundy intensywnego prania po papie, co wszyscy widzowie uznali za całkiem niezły wynik jak na pierwszą walkę Muai Thai. Przeciwnik Jacka nawet odrobinę się spocił...
Video z tego niecodziennego wydarzenia w naszym pełnym spokoju i harmonii tripie zobaczycie już niedługo, a tymczasem, w ramach zastępstwa, przedstawiamy Kaczora Donalda jedzącego noodle przed jedną ze świątyń i kilka zdjęć z okolicy.

przenikalność kręgów kulturowych
świątynia numero uno
świątynia dos
Pamiętacie Falkora z "Niekończącej się opowieści"? Pilnował nam desek
ten pan też pilnował
Oni nie pilnowali, mieli ważniejsze zaęcia
ten się tylko patrzył, w ogóle jakiś zniesmaczony był
zwisy

Jeśli liczyliście że w Chiang Mai będziemy oglądać tygrysy, to nie. Perspektywa odstania godziny w kolejce by przytulić się do dużego kota (przecież koty są zawsze spoko) i zrobić obowiązkową focie jakoś nas nie pociągała. Na trekking po dżangli nie było czasu, plemię długich szyi pozostawiliśmy na następną wizytę w Tajlandii... pozostało nam longboardowanie po okolicy przez jeden dzion, po czym spakowaliśmy graty i bez zbędnego patosu popędziliśmy do Laosu.
Pędziliśmy szybko, bo mieliśmy pół dnia zanim nam się skończy wiza i będzie kłopot.

sadikaaap, Thailand.

You Might Also Like

0 komentarze