Malaysia foodporn

Sorry, ale nie da się tego inaczej zatytułować. Nie da się i już. Kuchnię Malezji można porównać do rozkładówki w Playboyu (nie, nie chodzi o to, że widać cycki), jest ostra, jest w pewien sposób perwersyjna, ale naprawdę trzyma klasę i ciężko się opanować by nie obadać co jest dalej. Generalnie - pełen wypas.


Tak, wiemy, że post jest nieco po czasie ale nie mogło go zabraknąć. Eksploracja menu jest wpisana w plan wyjazdu i nic na to nie można poradzić. Zresztą w Malezji ciężko odmówić zaawansowanych degustacji. Od pierwszej potrawy był efekt "wow" i ani razu chyba nie trafiło się coś, co okazało się ciężka przeprawą dla naszego układu trawiennego. Pełna petarda - nawet żaba z owsianką, wino na myszach i lody z czerwoną fasolką były naprawdę kozackie. Może to przez fakt, że dotarliśmy tu prosto z Indii i brak curry tak na nas zadziałał, a może po prostu malezyjczycy wiedzą jak się obchodzić z patelnią. Pewnie to drugie.

Na talerzach nadal sporo ryżu (w Malezji miesza się wszystko co tajskie, hinduskie i chińskie), ale w zupełnie innym wykonaniu, głównie smażony z sambalem, sosem sojowym i kilkunastoma innymi wynalazkami, których nie udało się zidentyfikować. Agata narzekała na braki makaronowe w Indiach, więc też mogła nadrobić (jak tylko udało się ją oderwać od słodyczy lub Nasi lemak).

Co do słodyczy to Malezja rządzi - streetowe przekąski na słodko są mistrzostwem świata, lecz trzeba mieć do nich szczęście. Generalnie 8 na 10 jest ekstra, a potem trafiasz na coś co wygląda  jak ciastko czekoladowe, a okazuje się budyniem z jajek na twardo. Ludzie dziwnie się potem patrzą ...

Co by wiele więcej się nie rozwijać, oto krótki przegląd co lepszych ciekawostek z malezyjskiego gara.
steam boat - całkiem ciekawy lokalny wynalazek. Wybiera się kilka bliżej nie zidentyfikowanych patyczków i smaży/gotuje wg uznania.
Ais kacang -  taki tam deserek - kruszony lód, czerwona fasolka (uznana tu za słodycze), kukurydza, żelki, dziwny zielony makaron, kokos, mleko skondensowane i kilkanaście innych składników, niezły fikołek kulinarny.
 Nasi lemak - lokalny klasyk śniadaniowy. Ryży, jajko, suszona ryba, orzechy  i kokos. Wygląda lepiej niż smakuje. Dużo lepiej.
miskey - black label, specjalnie leżakowana,15 letnia. Smakuje jak whiskey, ale z myszami
Penang laksa  - wyspa Penang slynie z kulinarnych wypasów, a taka zupa jest stanowczo blisko szczytu.

Owsianka z żabą. Nazwa nieco myli, bo w sumie jest to czilli żaba na ryżym, no ale co zrobić. Tak w ogóle to jeśli je się coś co się wije, rechocze lub ma masę odnóży to się mówi, że smakuje jak kurczak. Ale żaba serio smakuje jak kurczak. Taki tarzający się cały dzień w mule, ale kurczak...

Herba foliowa jest zajawkowa

wszystko, naprawdę wszystko z lokalnych Ramadan Market.

Seafood na lowbadżecie

podejrzana ciecz

Zestaw "radosne popołudnie" - cena 40 zł. Czad co nie?

Żelki szczęscia (tzn, albo jesteś szczęśliwy, albo trafiasz na tą o smaku jajka).

No i są jeszcze duriany. Co by tu wiele nie mówić, wali to strasznie, tak mniej więcej gnijącą cebulą. Ale co ciekawsze, jak już zmysł węchu wyłączy się w ramach protestu to da się to zjeść (choć trzeba się przełamać) i nawet powiedzieć, że nie jest takie złe. Oto dowód.






You Might Also Like

0 komentarze