Na longu wzdłuż Mekongu. Część piąta, księga pierwsza. ANGKOR WAT!

Kamienie, kamienie, kamienie, kamienie, dżungla, kamienie, błoto, kamienie, dżungla i kamienie. Ale za to jakie! Jeden z cudów Azji Południowo Wschodniej kontra my i nasze srebrne rumaki (nie ma asfaltu zbytnio, więc śmigamy rowerowo). Witamy w Kambodży.

 Przekroczenie granicy, leżącej tuż za Si Phan Don, polegało na przedreptaniu z Laosu do Kambodży, cofnięciu się z powrotem do Laosu po jakąś pieczątkę (1$ w łapę), powrocie do Kambodży na badanie termometrem, czy nie przenosimy jakichś morderczych wirusów (1$ w łapę), wbiciu wizy (sam fakt wbicia 1$ w łapę, wiza płatna osobno 20$) i wypełnieniu dużej ilości papierów, w których zawsze pytano się o nasze imię i nazwisko. Wszystkich odpowiedzi udzieliliśmy poprawnie, więc 2 godziny później przebywaliśmy już w kolejnym kraju na naszej trasie.
ziemia niczyja
W sumie to przemieszczaliśmy się, bo z granicy wsiedliśmy w busa do Siem Reap, w którym kierowca urządził nam całkiem niezłą dyskotekę, później stopa na smażone pająki, a po 10 godzinach wysadził nas w środku nocy w mieście, w którym turysta (a właściwie jego dolary) jest dobrem nadzwyczaj cenionym, a co za tym idzie, walczą o niego miliony tut-tukarzy. Walczą zacięcie, a jako że byliśmy opornym celem to gdy już się zgodziliśmy na podwózkę do centrum, wywieziono nas totalnie nie tam gdzie chcieliśmy i musieliśmy godzinę wędrować w poszukiwaniu miejsca do spania.
tuk tuk na pełnym załadunku
Około 3 udało nam się znaleźć w końcu miejsce do padnięcia na cycki. Miejsce niczego sobie i w cenie 1$ za noc, co w pełni nam odpowiadało. Co prawda z rana właściciel stwierdził, że fajnie jakbyśmy płacili 3x więcej, ale widząc naszą dezaprobatę wobec podwyżki pozostał przy cenie wyjściowej. I dobrze, bo mogliśmy dospać, przejść się po okolicy, zrobić pranie i ogólnie zrelaksować przed atakiem na Angkor.

Siem Reap w ogóle jest super, pomijając fakt że jest bramą do kompleksu Angkoru. Dzion pierwszy spędziliśmy podziwiając po raz kolejny kolonialną architekturę (znów francuzi), walcząc z tuktukarzami, późniejsze wieczory też ciągnęły nas w stronę centrum, gdzie zahaczaliśmy dość często o nocny market i okoliczne knajpki, testowaliśmy khmerską kuchnię (a także khmerskie whiskey, o czym napiszemy chyba osobny post), jedliśmy żaby, pająki i jajko, które już niedługo byłoby kurą, ale je ugotowano. O tym też powiemy już niedługo i to w ruchomym obrazku w rozdzielczości Full HD.

Siem Reap centrum
Batmobil
 jajko czy kura?
Koniec tego dobrego, teraz konkrety (i kamulce):
Angkor Wat to jeden z największych kompleksów świątynnych w Azji, a swego czasu (w okolicy XIV w.) prawdopodobnie największe miasto świata. Niestety później wszystko podupadło, a teren w okolicy ma to do siebie, że szybko zarazta dżunglą, więc metropolia zniknęła na kilkaset lat z mapy i została odkryta dopiero pod koniec XIX wieku. Zanim ja odrestaurowano wpadli tam czerwoni khmerzy i zaminowali okolicę, niszcząc sporo z zabytków, jednak i to co zostało robi wrażenie. Rozpadające się setki wielkich buddyjskich i hinduistycznych świątyń pośrodku dżungli, porośnięte drzewami,lianami i porostami przyprawiają o opad szczęki. Poza tym, kręcili tam Tomb Ridera, a miejsce w którym Angelina Jolie biegała z pistoletami trzęsąc cyckami jest godne uwagi.

o tu się trzęsły
Pierwszego dnia eksplorację zaczęliśmy o 5 rano, myśląc że uda nam się uniknąć tłumów. Byliśmy nieco zawiedzeni, bo tłumy były, ale gdy ok 9 zobaczyliśmy zjazd autokarów i rzeki ludzi pędzące na zwiedzańsko, uznaliśmy że w zasadzie to nie trafiliśmy tak źle. Zobaczyliśmy na spokojnie główny kompleks Angkor i Ta Phrom z wielkimi drzewami porastającymi pozostałości budynków i tak w zasadzie to tyle, musieliśmy się ewakuować z powodu ulewy (Pani Pogodynka znów przypomniała sobie o monsunie).

kamienie

brama i kamienie
ładne kamienie
główny kompleks kamieni i woda
trafiliśmy w niskim sezonie, wiec nie ma wielu turystów...
przyszła wykładowczyni
  Dzion Drugi przeznaczyliśmy na kompleks Bayon, wielką piramidę z dziesiątkami rzeźbionych twarzy Buddy, pozostałości pałacu królewskiego i dalsze światynie. Te ostatnie w pełni wynagrodziły one nam niedosyt dnia poprzedniego (a w sumie to przesyt ilością ludzi). Cisza, spokój, kamienie, kamienie, gdzieniegdzie wielkie drzewo powoli rozrywa antyczne kamienie, w niektórych miejscach kamienie same się obsuwają. Kamienie, kamienie, kamienie, a my nadal zajarani jak dzieciaki bieganiem pomiędzy nimi, foceniem, pozowaniem do fot, wspinaniem się na drzewa, zabawą w chowanego i uciekaniem przed sprzedawczyniami pocztówek.

Bayon i poniżej wiele zdjęć kamulców, enjoy!











Trzy dni w okolicy to nieco mało, ale że tajming naszego wyjazdu skurczył się niczym gorzej niż siusiak w zimnej wodzie, pocisnęliśmy do stolicy Kambodży, Penom Penh. Tam też miał nastąpić rozpad naszej wielkiej drużyny oraz dziki pościg za czasem utraconym bezpowrotnie, jak to czas ma w zwyczaju.

You Might Also Like

0 komentarze