200% wakacji, Kerala na bogato

Jak możemy wnioskować z ostatniej ankiety, uważacie nas za przemęczonych, mających totalnie dość szlajania się z deskami po azjatyckiej dziczy i w ogóle takich, którym należą się konkretne wakacje od wakacji, najlepiej w opcji all inclusive i na jachcie. Spróbowaliśmy więc luksusu w wersji hinduskiej...


Plan tarzania się w dobrobycie zaczęliśmy nienajlepiej, bo od 25 godzin w hinduskiej kuszecie na trasie Mumbaj – Alleppey, co ma mniej więcej tyle z burżujstwa, co picie w piwnicy wódki starogardzkiej zimą na rurach grzewczych gdzieś na końcu osiedla. Lekko nie było, ale ichniejsze pociągi należą do dość zabawnych (szczególnie gdy pół przedziału obserwuje każdy ruch), więc mogliśmy to potraktować jako swego rodzaju rozrywkę z lokalesami, jak to czasem bogaci lubią.
co się gapisz?!
Alleppey, zwane hinduską Wenecją (powiozło ich z tym porównaniem strasznie), zwiedziliśmy na pełnej szybkości, po czym przesiedliśmy się do łódki, na której kręciliśmy się po lokalnych kanałach śródlądowych, znanych powszechnie jako backwaters. Kanały są spoko, palmy po lewej, palmy po prawej, pośrodku rzeka, a na brzegach toczy się życie. Pranie, mycie, picie i cała reszta. „Całą resztę” poznaliśmy chwilę później w szczegółach, a przynajmniej jej kawałek zawierający kozackie, wielkie krewety i sporo bimbru z kokosa. O ile to pierwsze było oka, to toddy (jak się ten mało ciekawy trunek nazywał) trącił poważnie fermentem i był jednorazowym wyskokiem z dziedziny alkoturystyki. 

dajemy w kanał
rybak
dziewczyna rybakaaaaaaa
niedziela palmowa

przekąski zakąski i bimber
  2 następne dni to już luksus w 100%. No ale skoro prosiliście... wsiedliśmy na houseboat (taką lux barkę) o wdzięcznej nazwie „Why not?” i zaczęliśmy nieśpieszny rejs po okolicy,opalając się, sącząc driny, aktywnie korzystając z usług będącego na nasze usługi kucharza, sącząc więcej drinów, korzystając z kina domowego (łódkowego?) i w ogóle relaksując się na potęgę. Dobre to było!

Agata i jej brudne stopy podczas relaksacji
Houseboat o poranku


Powrót do rzeczywistości był dość bolesny, w okolicy toczył się strajk komunikacyjny i musieliśmy pół miasta cisnąć z busa, nie będąc pewni czy coś w ogóle pojedzie. Na szczęście trafił się nam transport i wieczór przywitaliśmy na całkiem sympatycznej wyspie, znanej jako Fort Kochin. Oferuje ona niemało atrakcji, takich jak, chronologicznie: starochińskie sieci rybackich, duńskie posiadłości kolonialne i kościoły, żydowskie zabytki, hinduski... bajzel i, na koniec, niemałą populację durnych, szczerzących się do białasów kierowców taksówek. Zamieszkaliśmy sobie u miłej Pani, która wynajmowała pokoje różnym takim co szlajają się podobnie jak my i korzystaliśmy dni parę z uroków okolicy. Pani co prawda ostatniego dnia pobytu okazała się niemiła i ostro zawyżyła cenę za pokój, ale... Indie to Indie i musiały nas pożegnać po swojemu...

zabytek pierwszy - starochiński
zabytek drugi - duńsko kolonialny
zabytek 3 - żydowski market
zabytek 4 - różowy ambasador

Do Indii jeszcze wrócimy (choć na pewno potrzeba będzie od nich dłuższą chwilę odpocząć), a tymczasem obadajcie video, podczas którego aktywnie nic nie robimy.


You Might Also Like

1 komentarze

  1. Zamiast byczyć się na łajbie to powinniście uaktualnić swoją mapę - więc do roboty białasy ! to nie są wczasy ! ! !
    JPS

    OdpowiedzUsuń