Foodcore India

Today pleasure, tommorow diarrhea, jak to powiedział znany pewnie wielu Anthony Bourdain. I takim oto cytatem całkiem dobrze podsumował nasze prawie półtora miesiąca w Indiach. Bywało lepiej, bywało gorzej, ale kulinarna partyzantka zobowiązywała do testów. Oto krótki przegląd co z tego wyszło.



Tym razem kulinarna eksploracja tego co się piecze, smaży lub grilluje na lokalnych bazarach miała przybrać nieco bardziej intensywną formę, lecz szybko okazało się, że cziken podany po hindusku wygląda jakby przed przyrządzeniem i tak zdechł z głodu, potem został obgryziony przez psy, a to co zostało trafiło na patelnię. Pozostał więc powrót do smacznej, (względnie) zdrowej diety 98% lokalesów, czyli wege. Nie było to złe, w ekskluzywnych lokalach (tzn w Maku i podobnych), mniej ekskluzywnych lokalach (tzn wszędzie poza makiem), i na stolikach, wózkach, rowerach i czasem chodnikach i w ogóle wszędzie szło znaleźć coś ciekawego, a te najciekawsze i najlepsze rzeczy wyglądały mniej więcej tak. Oto subiektywny top ten, z indian thali na samej górze.


Lassi - klasyka, ichniejszy jogurt zmieszany z lodem. Ciężko to opisać, ale jest bez kitu przesmaczny. Krążą ploty, że konsumpcja lokalnego lodu nie jest najlepszym pomysłem, ale kulinarna partyzantka zobowiązuje (a później się cierpi gdy w jelitach rośnie obcy i  w nocy domaga się czekolady, serio!)
Goa coconut curry z krewetami i cytrynowym ryżym. Widoczki niczego sobie, monsun chwilowo spasował. Plażowe morskie stwory w najlepszym wykonaniu.
Smażone banany z pociągową herbą. Najlepsze co może spotkać człowieka podczas 35 godzin w pociągu z całym przedziałem lokalesów obserwujących każdy twój ruch.

Wypasy z tybetańskiej patelni. Serio. Jeśli zobaczycie tybetańca majstrującego przy garach, ustawiajcie się w kolejce, można być pewnym, że wyjdzie z tego coś konkretnego.
Masala dosa - kolejny klasyk. Taki tam przerośnięty ryżowy naleśnior ze spoko farszem ziemniaczano jakimś tam. Agata Jednacz gorąco poleca.
Mumbaj burger z pieczonym chilli - niepozorny, ale niezły kozak. Szczególnie dobrze wypada serwowany pod mostem gdzieś, w sumie to niewiadomo gdzie, ale niedaleko była wielka pralnia.

Południowo hinduskie śniadanie! Placki, smażone chilli i naleśniki ze sfermentowanego ryżu ze świeżo startym kokosem i sosem curry? Najsss.

Kerala tiger prawns i bimber z kokosa.

 Tak na koniec mała dygresja odnośnie całego mitycznego curry. Wygląda to przed podaniem mniej więcej tak (wyłączając pana sprzedającego), a nie tak jak torebki w markecie (i w ogóle to poprawnie nazywa się garam masala). Później się to miesza w proporcjach różnych, ściera i można dodawać do szamy. Wypalacz papyry z całej siły, no ale oni tu już tak mają.




Koniec tego, zgłodniałem i ide poszukać co się w okolicznych garach kryje. Sorry jeśli wygnałem kogoś do sklepu po szamę.. Po powrocie zapraszam na testy co niektórych z wyżej przedstawionych.

You Might Also Like

1 komentarze

  1. Taki wypas ! ! a ja w pracy na śniadanko kefirek i " turecki chlebek z rodzynkami "
    Z A Z D R O S Z C Z E !
    JPS

    OdpowiedzUsuń