Welcome in Malaysia


Zmiany, zmiany, zmiany, zmiany! Pożegnaliśmy się z Indiami. Definitywnie i na czas dłuższy. Koniec z curry, targowaniem się, krowami na ulicy.... Pojazdem powietrznym przemknęliśmy nad półwyspem Dekan, nad oceanem Indyjskim i kilkoma innymi miejscami (których nie było widać bo było ciemno lub za wysoko) i rozpoczęliśmy nowy, jak się szybko okazało, całkiem przyjemny etap tripu – czyli Malezję.

 Lądowanie w Kuala Lumpur przypadło nam w środku nocy, więc zwiedzanie azji południowo - wschodniej zaczęliśmy od koczowania w lotniskowym McDonaldzie. Miało to swoje plusy (np. chesseburgera. Z krową!) i minusy, takie jak brak możliwości zajęcia pozycji horyzontalnej i masakrującą klimatyzację. Jakoś jednak się dało i bladym świtem ruszyliśmy znaleźć naszą bazę, którą miało być mieszkanie Richarda, studenta z Nigerii.

Nasz CSowy gospodarz i jego brat Petter okazali się podobni do studentów polskich, jednak z kilkoma znaczącymi różnicami. Zamiast w akademiku mieszkają w eleganckim apartamencie, zamiast Starogardzkiej piją Jacka Danielsa i zamiast autobusem jeżdżą Audi. Fajnie całkiem. Jako że też czujemy się odrobinę studentami (choć nieco przeterminowanymi), szybko udało nam się znaleźć wspólny język (m.in. dzięki plackom ziemniaczanym, które miały wszystkim przypomnieć Polskę) i pić piwo od 9 rano, 14 w południe i 3 w nocy. 

poranny spacerniak koło domu

studencki czwartek

Oczywiście nie obyło się bez konkretnego zwiedzania miasta. Przez pierwsze dwa dni w sumie to byliśmy w poważnym szoku kulturowym, ponieważ Kuala Lumpur nie tonie w śmieciach, strój przeciętnego obywatela to coś więcej niż brudna koszula i spodzień, kierowcy używają kierunkowskazów, a przechodnie nie robią kupy na ulicy. To miła odmiana, nieprawdaż? Architektonicznie miasto to straszny fikoł, słynne Petronas Towers to tylko przykład, dookoła stanęło sporo budynków o ponadprzeciętnej wysokości. Tuż obok drapaczy chmur się historyczne centrum miasta z meczetem narodowym, w którym można sobie w miłej atmosferze porozmawiać o różnicach i podobieństwach pomiędzy chrześcijaństwem a islamem (jak się okazało, tych drugich jest naprawdę sporo). Pobliskie Chinatown i Little India, a także szalony night market tylko dopełniają mieszanki kulturowej, jaką jest KL. 

Trochę popłynęli z zachodem słońca
centrum centrum

Masjid Nagara
night market - szaleństwo obiadowe

Po kilku dniach, spędzonych albo na alkoterapii u Richarda i spółki, albo na kręceniu się po okolicy, padł pomysł jednodniowego wypadu do Kuala Selengor, czyli rezerwatu świetlików. Miejsce, w zależności od punktu widzenia, przypomina (wg Agaty) masę świątecznych choinek, (wg mnie) scenerię do filmu science-fiction. Ogląda się toto cudo płynąc w nocy rzeką, gdzie każde drzewo świeci i błyska tysiącami małych świetlikowych zadków, sprawiając naprawdę niesamowite wrażenie. Była to też pierwsza okazja do testów malezyjskiego autostopu, który działa naprawdę wybornie. 

świetliki, jak widać

No, to by było na tyle. Jaramy się strasznie wizytą w Malezji, tak więc:

TRUE!

You Might Also Like

1 komentarze

  1. Teraz masz okazję sprawdzić "kierunek studiów - kulturoznawstwo "
    BRAWO BRAWO BRAWO ! ! !
    D.S.

    OdpowiedzUsuń