Weird and wonderful Bangkok

Kurde, wiedziałem, że to miasto nie może być normalne. I dobrze, bo po wybornych wczasach na wyspach liczyłem wręcz na jakieś miejskie szaleństwo, kurz,spaliny i nieco longboardowania.  Lecz to co zastałem na miejscu mnie nieco przerosło. Nie było tylko małpy sprzedającej dragi, jak w KacVegas 2...


Początek tripu do stolicy Tajlandii pozwolił płynnie przemieścić się z wyczilowanej wyspy na stały ląd, gdzie życie stawia bardziej skomplikowane pytania niż „Jakiego koloru gacie dziś ubrać?” czy też „Piwko Chang czy Tiger?”. Nabyłem nocny prom z (tzn, nie cały) z miejscem do spania, ale szybko okazało się, że spanie mimo wszystko trzeba sobie zorganizować, bo jakoś mnie nie uwzględniono w ilości wyrek. Może i dobrze. Hamak spisał się w tym celu idealnie i przez 8 godzin byłem chyba najszczęśliwszym człowiekiem na statku, bujając się z widokiem na gwiazdy.
all inclusive
Stały ląd przywitał klasycznym zamieszaniem, wciskaniem biletów na pociąg do Bangkoku, który do Bangkoku tak w zasadzie nie jedzie, ale to nic nie szkodzi, propozycjami mega drogich taksówek, finalnie dostaniu się na bus stację, zgarnięciu za grosze (a raczej baty) biletu i zwinięciu na 7 godzin w przytulnym siedzeniu z filmami o karate murzynach naprzeciwko. Kilkaset kopniaków dalej byłem już w stolicy.

I się zaczęło... dzielnica na której miałem nocleg nazywała się HwkhangKwang, wszystko ładnie pięknie, ale przez pieprzony nadmiar spółgłosek nikt nie mógł zrozumieć gdzie chcę się dostać. Próbowałem na wiele sposobów, plując i dusząc się na przemian, a czasem i na raz. Nie pomogła mapa, bo w Azji nikt mapy nie rozumie i tylko kręci nią dookoła, z zapałem wykrzykując coś do kartki papieru. Strasznie to dołujące było, trwało dwie godziny i pod koniec taksówkarz wywiózł mnie na drugi koniec miasta, z którego metrem godzinę jechałem do stacji docelowej... 



Na szczęscie Ting, który miał mnie nocować, dzielnie czekał i mimo godzinnego spóźnienia zgarnął mnie ze stacji metra. Chłopak niestety wyjeżdżał z rana, więc przerzucił moją skromną osobę do Rexa z Filipin, który mieszkał kilka pięter wyżej i też lubił gości z całego świata zapraszać. Miał zresztą gdzie – apartament na 19 piętrze z widokiem na całe miasto, siłownia i basen na dachu, piętro wyżej... no cóż zrobić, narzekał nie będę. W tej ciężkiej sytuacji nie byłem sam, okazało się, że u Rexa jest jeszcze 2 polaków, więc chcąc niechcąc stworzyliśmy tam mniejszość, a właściwie to większość, narodową.
Nocleg mój miał jednak pewien minus, a mianowicie rzeźbę. Rzeźba stała przy moim stoliku, była drewniana i miała kształt...wielkiego penisa. Ot sztuka nowoczesna, ale tworząca kiepską atmosferę do spania. Przynajmniej ja nie czułem się komfortowo...

Basenik z widoczkiem. Nie liczcie na zdjęcia rzeźby, i tak mam mini traumę.

Bangkok szybko okazał się pełen takich niespodzianek, od specjalistycznych, gumowych zabawek o nazwie Max Pain, sprzedawanych razem z kalkulatorami, po kolesi wciskających wypad na ping-pong show, które wcale nie jest pokazem tajskich mistrzów paletki. Bardziej mistrzyń i to na pewno nie w wersji dopuszczonej do Olimpiady. Miasto jest przeokrutnie imprezowe, szczególnie Khao San, podróżnicze ghetto, pełne barów, kolesi sprzedających garnitury, tandetnych koszulek i dziwnej szamy.

Khao San hell
piwne przekąski
też nie potrafię wyjaśnić tego nakrycia glowy. peace!
ulica mistrzyń ping-ponga
...
kFiat polskiej motoryzacji
Tajska Republika Bananowa

superdog

Dla psa dresiarza

Oprócz takich, jakby nie patrzeć dziwnych, akcji, trafiło się też sporo zwiedzania, od swobodnego śmigania na desce po okolicach Chinatown i Chatuchak Market, po pokorne przyglądanie się złoconym rzeźbom Buddy w XV wiecznych świątyniach. W całym mieście jest ich ok 400, więc zostaliśmy przy kilku, lecz i tak robiły mega wrażenie. Na sam koniec nawet nieco deskorolki się w to wszystko udało wpasować i nieco z lokalesami pogadać.

taxi
45 metrów złota,czyli Budda sobie leży, Wat Pho
czipsy przyszły
pan śniadaniowy

świątynnie

Kurcze, patrzę na te zdjęcia i totalnie nic tu nie oddaje klimatu tego miasta, które jest przeokrutnie pokręcone. Z jednej strony szklane centrum z kilkupiętrowymi chodnikami i skytrainem, kawałek dalej czerwone dzielnice, wszędzie dookoła świątynie i night markety. Dlatego na BKK patrzyliśmy o tak:

sztuka, jak się paczy

po prostu trzeba sprawdzić samemu. Gorąco polecam. Adam Szostek.

You Might Also Like

1 komentarze