Mumbaj - pełna kulturka (no, prawie...)



Ostatnio tak się szlajamy po plenerach, w końcu się nam dużego miasta zachciało. W okolicy nie ma niczego większego niż Mumbaj, 16 milionowa (a pewnie i więcej) metropolia, która powinna zaspokoić nasze wielkomiejskie zapędy. Czy się udało?


 Jak do tej pory, praktycznie wszystkie duże miasta w Indiach traktowały nas tak, że po kilku dniach nienawidziliśmy świata i chcieliśmy uciekać. Zaraz po wjeździe do Indii trafiliśmy do odbytu szatana zwanego Gorakhpur, później Delhi molestowało nas fizycznie i psychicznie, Amritsar dorzucił piekło pogodowe. Mumbaj okazał się wyjątkiem!

a taki tam dworzec

Serio, miasto jest naprawdę spoko. Architektura kolonialna, galerie sztuki, kulturalni kierowcy (tzn. zatrzymują się na czerwonym w 6 przypadkach na 10!), ludzie jacyś tacyś sympatyczniejsi (wyłączając taksiarzy, których poziom IQ jest zbliżony do temperatury w Polsce w listopadzie) i w ogóle dobrze nam było. Pierwszego dnia urządziliśmy sobie trip longboardowy wzdluż głównej promenady i plaży Chowpatty, wczuwając się nieco w mumbajfornijski lajfstajl. Morze do najczystszych nie należało, ale i tak było oka. Sprawdziliśmy co się toczy pod India Gate, gdzie dzielnie stawiliśmy czoła setkom zawodowych fotografów chcących koniecznie robić nam foto, tacy jesteśmy piękni, młodzi, bladzi i z wypchanymi portfelami. Popłynęliśmy na całkiem zabawny rejs po okolicy no i oczywiście zrobiliśmy przymiarki do naszego debiutu w hinduskim przemyśle filmowym.

Mumbajfornia
powozi sie
 Do premiery przed kamerą mieliśmy jednak kilka dni wolnego, więc kręciliśmy się po okolicy, sprawdzając dzielnice bliższe i dalsze. Trafiły się miejscówki luksusowe jak i slumsowe, zahaczyliśmy o największą na świecie pralnię (w sumie to całą pralnio dzielnicę), oraz o kopię pagody z Birmy, mającą już niedługo stać się światowym centrum medytacji i szerzenia pokoju. Co ciekawe, droga do pagody prowadzi także do parku rozrywki, nie wiem jak czują się osoby szukające duchowego oczyszczenia idąc wzdłuż 2 metrowych figur, takich jak fioletowy hipopotam w spodniach, jeleń z uśmiechem mordercy czy zielony ptak w turbanie...

dzielnio pralnia

World Peace Pagoda z daleka

i z bliska
Gdy nadszedł TEN dzień (w sumie ta noc), wrzuciliśmy na siebie co mieliśmy najlepszego (spodeń i koszulka, ale z tych czystszych) i oczekiwaliśmy na jakiś luksusowy transport na plan filmowy. Nie wyszło, dość podle upchnięto nas do taksówki, zawieziono do studia, wsadzono do zatłoczonej przebieralni i w sumie to nas olano. W końcu ktoś przyszedł, ubral nas w jakieś dość komiczne szmaty, zagnał na szybki makijaż i potem na plan. Tam znowu spędziliśmy owocne kilka godzin, skupiajac się na sprawdzaniu co podają w bufecie i poszukiwaniach kawy. Nie tak miało wyglądać życie gwiazdy. W końcu jednak przypomniano sobie o nas, ruszyliśmy przed kamerę... i 5 h powtarzaliśmy ujęcie, w którym Agata oglądała kieckę, ja świecznik, a oboje nienawidziliśmy świata i czekaliśmy aż główne aktorki poradzą sobie z minutowym dialogiem promującym cholerny krem na zmarszczki! Masaaaakra!!! Przerwę zrobiono nam około 1, ale tylko na chwilę, bo potem były powtórki. No i tak do 6 rano każdego z nas tyrano przed kamerą, czy cokolwiek z tego wyszło to nie wiemy. Miał być fejm, tańce, hajlajf i w ogóle, a wyszlo jak zawsze...

Bollywood (no, prawie)

jest super!

Dalej toczymy się w dół mapy, a co!

You Might Also Like

1 komentarze

  1. Czy to prezentacja zapuszczanej brody Adama...?!

    OdpowiedzUsuń